sobota, 23 marca 2013

Throwback XI

Dobrnęłam! Miłego czytania życzę. A i sorry za to białe komp mi się wali i nie, a nie mogę tego teraz zmienić.
Są takie momenty w naszym życiu, kiedy za wszelką cenę szukamy odpowiedzi na konkretne pytanie.


Pytań jest wiele, niestety nie na wszystkie możemy zaleźć odpowiedź.


Mnie dręczy jedno z nich. Pewnie nie jestem wyjątkiem, ale ja przechodzę to w inny sposób. Wszystko jest tak strasznie pokręcone. Jestem w innej sytuacji niż reszta społeczeństwa.

Czasem trzeba podjąć wybór. Ciężki wybór. Pomiędzy powinnością i dumą, a szczęściem i wyrzutami sumienia.

I dlatego nigdy tego nie zrozumiem. Nigdy nie znajdę odpowiedzi na to pytanie.

Dlaczego życie nie pozwala nam trwać w szczęściu?

*

Znowu postawieni w beznadziejnej sytuacji. Dlaczego mnie to nie dziwi? Ciągle tylko pod górkę. Będę musiał coś z tym zrobić. Przecież nie będę stał i patrzył, jak to co niedawno udało się nam naprawić, ponownie lega w gruzach. Skoro przez większość czasu, to ja sprawiałem problem, unikałem kontaktu i rozmów, zamierzam teraz wszystko wziąć w swoje ręce. Przejmuję inicjatywę.Wierzę, że mi się uda. Wierzę, że nam się uda. On też w to wierzy.
Wierzysz, prawda Chester?
*
"- Ja nadal tego nie rozumiem...Talinda, proszę Cię. Nie teraz, kiedy się pozbierałem. - głos z każdą chwilą zdawał się załamywać coraz bardziej. Nic dziwnego. Trudne jest patrzeć na to, jak znowu wszystko się rozpierdala na Twoich oczach.
- Chester, ale ja nie mogę nic zrobić. To była głupia wpadka, chwila nieuwagi z naszej strony. Nie obwiniam Cię, ale jeżeli już się stało... to proszę, nie zostawiaj mnie. Nie chcę być samotną matką, nie chcę żeby dziecko dorastało bez ojca. Ja nie chcę żeby cierpiało. Ty też nie chcesz.

Bo wiesz, co to cierpienie. Dlatego też zdajesz sobie sprawę, że nie powinieneś mnie zostawiać. Nie chcesz, żeby ktoś cierpiał tak jak Ty. Zwłaszcza niewinne dziecko. Wiesz co zrobić, prawda Chester?"



Słowa wiercące mi dziurę w głowie. Nie dające chwili spokoju. Leżę i przypominam sobie te sytuację, patrząc w jeden punkt. Jest już dobrze po północy, ale nie mogę nic ze sobą zrobić. Czuję się, jakbym był martwy. Jakby wypompowano ze mnie całe życie.
W takich sytuacjach, uświadamiam sobie, że nawet najmniejsza chwila spędzona z ukochaną osobą jest bezcenna. Trzeba się przygotować, na wyboje podczas naszej wspólnej drogi przez życie. Nic nigdy nie jest i nigdy nie będzie łatwe.

Zrobił to co uważał za stosowne. I to było dobre z jego strony. Ale za jaką cenę.

Odwracam się na lewy bok i patrzę na miejsce obok mnie. Jest puste. A nie powinno.

W takiej chwili chciałbym chociaż móc usłyszeć Jego głos. Zawsze mnie uspokaja. Jest swego rodzaju kołysaną dla mnie. Delikatny anielski ton. A zarazem ostre krzyki. Jedyny niepowtarzalny w swoim rodzaju.

" - No dobrze, ale dlaczego On ma Ci wierzyć? Równie dobrze, to może być jakiś twój chwyt. I tak właściwie skąd masz pewność, że to Chester jest ojcem?
- Zrobiłam test ciążowy i... - TESTY SĄ CZĘSTO MYLNE! - Nie przerywaj mi w połowie zdania! Dla utwierdzenia przeszłam się do doktora Johnsona, sama nie mogłam w to uwierzyć. Niestety on tylko wszystko potwierdził. A na pewno Chester jest ojcem, bo z nikim wcześniej nie spałam od ponad roku.
- No to widzę, układa Ci się ponad przeciętnie. Z resztą w to na pewno Ci nie uwierzę, przeczysz samej sobie. Dla mnie wyglądasz jak tania laska z niskiej półki, która przyczepi się do każdego napotkanego. Upatrzyłaś sobie Chaz'a jako ofiarę?
- Nie pozwolę, żebyś tak do mnie mówił, rozumiesz?! Do Chestera poczułam coś więcej, dlatego się z nim przespałam. Nie jestem prostą dziwką, która idzie z pierwszym lepszym. Widzę, że skora tak twierdzisz otaczasz się ciekawym towarzystwem. Po prostu boli Cię prawda, że twój chłopak wylądował w łóżku ze mną! Przygarnęłam go, kiedy był załamany i jakoś Ciebie wtedy nie było! Przegapiłeś swoją okazję. Trzeba było bardziej o niego dbać. - dodała z ironicznym uśmieszkiem. Widziała, że jej słowa zabolały pół-japończyka. Trafiła w Jego czuły punkt. Teraz pewnie zacznie się obwiniać o wszystko. To straszne, ale powiedziała prawdę. Boże, Talinda. Takiej Cię nie znałem."

Sięgam po omacku w stronę szafki nocnej, w próbie znalezienia mojego telefonu. Kiedy mi się w końcu udało, wziąłem go i odblokowałem klawiaturę. Światło wyświetlacza mnie oślepiło. Musiałem chwilę przyzwyczaić się to światła. Wykręciłem numer, który znam na pamięć. Teraz tylko nadzieja w to, że odbierze. Pierwszy sygnał, drugi, piąty... nic. No tak, czego mogłem się spodziewać o tej godzinie. Pewnie był wykończony i poszedł spać. Mam nadzieję, że nie.. Muszę przestać o tym myśleć.

- Halo? Mike, to Ty?
- Tak to ja. Już myślałem, że nie odbierzesz. Wiem, że jest późno, przepraszam. Chciałem chociaż móc Cię usłyszeć. Mam nadzieję, że Cię nie obudziłem.
- Nie, nie mogę zasnąć. Myślę o tym wszystkim. Co teraz będzie. Nie chodzi mi o nią, tylko o dziecko. Ono nie jest niczemu winne nie chcę, żeby...
- Chester, ja wiem. Spokojnie. Ustal z nią to co musisz, ale błagam, wracaj.
- Tęsknie.
- Przecież widzieliśmy się kilka godzin wcześniej.
- Wiem, ale powinienem być obok Ciebie, a nie po drugiej stronie linii.
- Fakt. Posłuchaj, bądź silny, damy radę.
- Wiem Mike. Musimy.
- Kocham Cię, pamiętasz o tym, prawda Chester?
- Tak Mikey. Pamiętam.
- To posłuchaj mnie i idź spać.
- Spanie na kanapie nie należy do atrakcyjnych.
- Lepiej na kanapie, niż z tą jędzą. Z resztą nie zrobiłbyś tego. Posłuchaj, naprawdę idź już spać. Dobranoc.
- Kocham Cię Mikey. Dobranoc.

Momentalnie mi lepiej. Może rozmowa nie należała do entuzjastycznych, ale jego delikatne "Kocham Cię, Mikey" doprowadza mnie o dreszcze i stan wyciszenia. Czuję, że mogę iść spokojnie spać.

"- Ciężko Ci teraz prawda? To twoja wina. Nie umiesz dbać, ani opiekować się osobą na której Ci zależy. O ile Ci zależy. Bo mi tak. Dlatego to się tak skończyło. Dziękuj sobie.
- ZAMKNIJ SIĘ, TANIA SZMATO! TY NIC NIE WIESZ!"

Nie. Nie wyspałem się. Ciągle męczą mnie wydarzenia z tego dnia. Ciekawe co u niego. Jest po drugiej części miasta.

Muszę coś zrobić.

Wstaję z łóżka, idę do szafy, wyciągam ubrania i idę do łazienki. Po wszystkich czynnościach, wychodzę gotowy do wyjścia. Jeszcze tylko przeczesuję dłonią czarne niesforne włosy i schodzę na dół. Zrobię sobie herbatę, albo coś. Włączam czajnik i czekam.

To wszystko moja wina. Ona ma rację. Zostawiłem go w ciężkich chwilach. No może nie do końca, trochę inaczej to wyglądało. Sam pogorszyłem sytuacje. Co ja mam w głowie?
Teraz wszystko od momentu spotkania w studiu krąży mi po głowie. Patrzę gdzie zrobiłem błąd. Gdzie utrudniałem to, co jest zwykłym banałem.
Czuję się strasznie, kiedy sobie przypomnę, jak przyszedł do mnie rano. Kiedy powiedziałem rzecz, której nie powinienem. Przyprawiłem go wtedy o płacz. Pamiętam.
Nie ma nic gorszego, niż osoba którą kochasz, płacząca przez Ciebie.
Teraz ciągle zadaję sobie pytanie "Co z Tobą jest nie tak, Shinoda?"

" - Błagam, przestańcie! Nie mam zamiaru słuchać ani słowa więcej!"

A może powinienem się usunąć? Pozwolić mu żyć tak jak powinien? Z dziewczynom u boku. Przecież ja mu tego nie zapewnię. Na pewno dzieci. Wiem, że je lubi, pewnie chciał mieć własne. Dlaczego ja mu wszystko komplikuje?

"- Jej to powiedz! Wyleciała nagle z jakimś dzieckiem! Znowu chcę wszystko popsuć!
- Ale to twoja wina..możesz dziękować sobie.
-  Powiedziałem, KONIEC!"

Nie! Znowu wyjdę na durnia. Nie poddam się. Chyba, że on tak będzie chciał. Muszę z nim porozmawiać. Zapytać szczerze, co zamierza zrobić. Zadzwonię do niego.

- Chester? Nie przeszkadzam?
- Ty? Nigdy.
- Posłuchaj, jeśli możesz, przyjdź za 15 minut do naszej kawiarni. Chciałbym z Tobą porozmawiać. Chyba, że jesteś zajęty, albo coś..
- Mike, mam nadzieję, żnie wymyśliłeś nic głupiego. Jasne, że mogę. Zaraz tam będę. Talinda też gdzieś wyszła.
- To nawet lepiej. To za 15 minut na Frist Street. 
- Dobrze. Pa. Wyskoczyłem szybko z domu. Wsiadam do auta i jadę. Mijam pełno ulic, dróg i skrzyżowań. W końcu jestem. Nazywamy ją naszą kawiarnią, ponieważ tu najczęściej się widujemy. Przychodzimy tu całym zespołem, No wiecie no, po prostu lubimy tu przebywać. Wchodzę i rozglądam się po lokalu. Już jest. Widzę go, siedzi przy oknie. Posyła mi słaby uśmiech i ruchem ręki zachęca do podejścia.
- Jesteś szybciej. Cóż za niespodzianka - powiedziałem dosiadając się do Niego.
- No widzisz, zdarza się. - powiedział spuszczając wzrok w dół, jeszcze słabiej się uśmiechając.
- Posłuchaj - chwycił mnie za dłoń - Proszę nie mów mi, że wymyśliłeś znowu coś głupiego.
- Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Przecież się nie poddamy.Chodzi mi o to, że chciałem Cię o coś zapytać - nagle mi przerwał - Nie Mike, nie chcę z nią być, nic do niej nie czuję, nie chcę u niej mieszkać, nie chcę się żenić, zakładać rodziny i tak dalej... -powiedział dość ironicznie. - Skąd wiedziałeś? - pytam lekko zdziwiony. On się tylko zaśmiał i powiedział - Przecież się znam. Pewnie przez Talindę myślisz czy się usunąć... Powiem Ci tyle, truj mi dupę ile wlezie. - momentalnie na moją twarz wkradł się uśmiech, po czym zaczęliśmy się śmiać.
- Dobrze, niech będzie. Mam jeszcze coś do załatwienia,, więc musiałbym iść.
- Mike...?
- Nieee, nie przejmuj się, to nie jest nawet związane z tą sprawą.
- No dobrze no. Wierzę Ci. W takim razie ja też już pójdę. Na razie.
- Pa. - Chester schylił się, dając mi przelotnego całusa w usta. Uśmiechnął się delikatnie, po czym wstał i wyszedł. Zrobiłem to samo.
Postanowiłem pójść spacerkiem na Canning Place Street. Dlaczego akurat tam? Rzecz oczywista.Znajduję się tam gabinet ginekologiczny doktora Johnsona, który jest moim STARYM ZNAJOMYM. To strasznie mi ułatwia sprawę.
Mam nadzieję, że mi pomoże i udzieli kilku informacji.
Nie muszę się śpieszyć, jest około czternastej, a z tego co pamiętam zawsze pracował do szesnastej.
Idę prosto ulicą mijam pełno ludzi. Jakieś lokale, bary kluby. Przeszedłbym się do któregoś, no ale niestety nie mam na to czasu.
Nagle stanąłem w miejscu.
Nie przewidziało mi się coś? Cofam się kawałem.
No nie pierdol.
 Ta szmata siedzi przy barze z jakimiś kolesiami i w najlepsze łyka sobie driny?
Tak, będę ją tak nazywał, na nic innego nie zasłużyła. Musicie przywyknąć.
Z tego co mi wiadomo, kobieta w ciąży pić raczej nie może. No bardzo ciekawe. W razie czego zrobiłem jej zdjęcie.
 Dobra idę dalej. Po 15- minutowym marszu docieram na miejsce. Trochę głupio mi tam wejść. No ale jeszcze gorzej mi z powodu, że musiałem okłamać Chestera.. Ech... Dobra wchodzę. Nikogo nie ma w poczekalni. Dużo lepiej. Patrzę na rozpiskę, ma właśnie przerwę. Pukam do gabinetu.
 - Ech no, proszę.
- Cześć stary, miałbyś dla mnie chwilę?
- Mike? Ty stary byku, ile ja Cię nie widziałem! Chodź, niech Cię uścisnę! - podszedł i przyjacielsko objął ramieniem. Zacząłem się śmiać, kiedy on nagle dodał - Co Cię do mnie sprowadza?
- No bo posłuchaj chodzi o to że (muszę trochę nazmyślać) pewna dziewczyna mnie męczy,że niby jest ze mną w ciąży. Szczerze jej nie wierzę, z resztą widziałem jak popija sobie w barze. Wiem, że poszła dla pewności do Ciebie, więc jeśli mógłbyś... - Mike, z chęcią bym Ci pomógł, przecież wiesz, ale obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Nie mogę Ci udostępnić akt, za to mogą mnie jeszcze wsadzić. Przykro mi stary.
 - Cholera no, proszę..nie, BŁAGAM! To dla mnie strasznie ważne! - oparłem się z wrażenia o blat biurka. - Naprawdę ja nic nie mogę. Przepraszam, serio. - spojrzał przez okno - Zaraz mam pacjentkę, powinieneś już iść, bo jak to wygląda - zaśmiał się pod nosem, po czym spoważniał i dodał - naprawdę przykro mi.
- No dobrze, szkoda. Na razie.
- Odezwij się czasem!
Wyszedłem z gabinetu z sztucznym smutkiem na twarzy. A wiecie dlaczego sztucznym? Pod chwilą nieuwagi, zabrałem zapasowy klucz do gabinetu, do którego jest przyczepiony mniejszy kluczyk. Dzięki temu będę miał dostęp i do gabinetu i do akt. Muszę tylko poczekać, aż skończy. Jest koło piętnastej. Przez godzinę powlekę się gdzieś po mieście. Znajdę jakieś zajęcie.
 Może nie robię dobrze, przecież to będzie włamanie. Ale muszę wiedzieć jaka jest prawda. Przecież tu chodzi o nas.

" -Chester, proszę Cię, Ty wiesz co zrobić.
 -Przestań wywoływać u niego współczucie! Tylko na to Cię stać!
-I kto tu zaczyna, niedojdo?
- Proszę was, do jasnej cholery, dajcie się zastanowić!"

 
Poszedłem coś przekąsić. Akurat zanim zamówiłem, zanim przynieśli i zanim zjadłem minęła szesnasta. Teraz właśnie idę w stronę jego gabinetu. Założyłem kaptur, w razie czego. Szybkim ruchem otwieram drzwi. Zakluczyłem się w nim, jakby co. Następne drzwi - jestem już w tym pokoju. Podchodzę do wielkiej szafy. Alfabetycznie muszę znaleźć. Po przeszukaniu kilku szafek w końcu znalazłem to, czego szukałem. Teraz zostaną rozwiane wszelkie wątpliwości.

Talinda Bentley - wyniki testu ciążowego...

Jeśli ktoś miał problem z interpretacją tekstu, tylko dopowiem, że to w cudzysłowie i kursywą, są tak jakby "wspomnieniami". Chodzi mi o to, że to są dialogi, od momentu konfrontacji z Talindą. Na tym skończyłam poprzedni dział i tutaj są takie wloty.

sobota, 2 marca 2013

Throwback X

 Z góry, przepraszam, że tyle czekaliście na nowy dział, nie mogłam się wziąć w garść. No i za te przeskoki w czasie, ale w innym przypadku, nie zakończyłabym na tym, na czym miałam zamiar. Zapraszam w komentowania, wyrażania swoich opinii. Lubię wiedzieć, że piszę dla kogoś, a nie dla siebie :D

Tak wiem, jestem wstrętna :p Po przeczytaniu będziecie wiedzieć, dlaczego tak piszę xd

Enjoy. 
 
Przez jedno słowo, jeden ruch, twoje życie może się obrócić o 180 stopni. Jedna sytuacja, jedno spotkanie, jeden gest. Tak niewiele trzeba.


Jesteśmy tylko ludźmi. Mamy prawo do błędów. Ale czy tak licznych?

*

Około godziny 23.00. Jedziemy windą. Wszyscy milczą. Każdy wie dlaczego. Wracamy do swoich pokoi. Nasze 5 minut minęło. Już po całym występie. Było naprawdę genialnie. Poczułem się jak prawdziwa gwiazda. Publiczność dobrze się bawiła, nawet bisowała. Jestem w tym pewny. Stuprocentowa, bezgraniczna miłość do muzyki.

- Nie mam dzisiaj siły. Porozmawiamy jutro. -  chłopacy, oprócz mnie i Mike'a wysiedli z windy.

Całą jazdę stałem sztywno w miejscu, kątem oka obserwując Jego ruchy. Robił dokładnie to samo co ja, też był spięty. Kiedy chłopacy wyszli odsapnął głośno, opierając się o ścianę windy, opierając dłonią czoło:

- I co teraz? - zapytał zestresowany.

- Nie mam pojęcia.

- Musimy im to jakoś wytłumaczyć.

- Wiem.

- Ale...- zbliżył się do mnie - sami powiedzieli, że jutro.

- Tak....Jutro - docisnął swoim ciałem moje. Delikatnie przeciągnął dłoń po moim torsie, po czym umiejscowił je na moim biodrze, pod koszulką. Poczułem jego ciepłe, silne dłonie na swoim ciele. Byłem unieruchomiony. Ręce miałem rozłożone wzdłuż ścian windy. Mógł zrobić co chciał. Poczułem na swoim brzuchu dotyk jego wilgotnych ust. Jedna ręka powędrowała w górę. Usta też zmierzyły coraz wyżej. W pewniej chwili oderwał je od mojego torsu i przeniósł na moje wargi. Zacisnął dłoń na mojej piersi, dociskając mocnej do ściany. Zacząłem oddychać coraz szybciej i ciężej. Na czole pojawiły się kropelki potu. Musnął moje wargi. Minimalnie się oddalił, dmuchając wprost w moje usta. Czułem jego ciepły oddech. Patrzył mi prosto w oczy. Ręka, która dotychczas spoczywała na biodrze, powoli zaczęła sunąć w dół. Niżej i niżej. Delikatnie pociągnął rąbek majtek, po czym wsunął rękę jeszcze niżej. W końcu postanowiłem coś zrobić. Wplotłem dłonie w jego włosy, dociągając jeszcze bardziej do siebie. Tak zachłannie jak nigdy .Gwałtownie zacisnąłem pięści, a z moich ust wydobył się aż za głośny jęk. Próbowałem cały czas się opanować, nie dawać mu tak wielkiej satysfakcji, ale to fakt - kompletnie dominował, a ja byłem skazany na jego ruch. Spuścił głowę i uśmiechnął się pod nosem. Miałem wrażenie, że w tym momencie myśli "Jeszcze nie zapomniałem jak wywołać u Ciebie krzyk". Miałem ochotę się zacząć drzeć na cały budynek. Najlepsze w tym wszystkim, jest to, że nadal znajdujemy się w windzie. Za chwilę powinna się zatrzymać, jeszcze tylko 3 piętra.

Chociaż..mniejsza z tym.

Zassał moją wargę doprowadzając mnie o jeszcze większy zawrót głowy. Przeniosłem ręce, na jego bluzkę. Złapałem niedbale i dociągnąłem w swoją stronę. Brak przestrzeni między nami. Brak ograniczeń. Mogliśmy ze sobą zrobić co chcieliśmy. Jedyne, co mogło nas powstrzymać w tym momencie to... *DING*

No właśnie to. Dojechaliśmy na wskazane piętro, winda się zatrzymała, drzwi się rozsunęły. Niewiele myśląc, Shinoda złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę swojego pokoju. Mogłem tylko wlec się za nim,ponieważ nie posiadałem wiedzy na temat 'miejsca zakwaterowania Mike'a Shinody', a nawet jeśli w recepcji mówiła, to nie liczcie, że zapadło mi to w pamięci.

Nagle zatrzymaliśmy się, przy pokoju numer 111. Ciekawa liczba, muszę powiedzieć. Zapamiętam ją do końca życia, tak jak i to, co się tu wydarzy.

O ile nic nam nie przeszkodzi.

Michael wyciągnął klucz, przekręcił w zamku. Drzwi się otwarły. Nagle, jakby coś mnie strzeliło, zacząłem się ni to denerwować ni to cieszyć. Dreszcz przeszedł moje całe ciało, na samą myśl, całego, wolnego pokoju, tylko na naszą wyłączność.

- Nie wypuszczę Cię już stąd. - zaczął się śmiać z własnej gadki. Ja stałem lekko zszokowany, ponieważ jak na pokój jednoosobowy, pomieszczenie było duże, a łóżko "małżeńskie."

- Skoro jest to pokój jednoosobowy, to czemu masz tu duże łóżko? My nawet takich nie mamy - zdziwiony, spoglądam kątem oka, ciągle trzymając kurczowo splecione nasze dłonie.

- No bo widzisz... - odwrócił się w moją stronę, przybliżając się, jak to zawsze robi, jednocześnie drugą, wolną ręką zamykając drzwi - oni przewidzieli jak będzie. Dlatego dali nam takie duuuuże, wygodne łóżko. Trzeba wykorzystać ten fant, prawda?

- Nie miałbym nic przeciwko.

- No, ja też nie. - Oparł swoje czoło o moje, rozpinając moją koszulę.

Boże, to się dzieję naprawdę! Tyle czasu czekałem na ten moment. W studio myśli nie dawały mi spokoju. Dlaczego przejrzał na oczy tak późno? Po tylu niepotrzebnych akcjach? Sam też nie byłem jakoś...no wiecie o co chodzi, przesadzałem w niektórych sytuacjach, ale teraz mniejsza o to. Nie obchodzi mnie to co było, nie obchodzi mnie co będzie jutro. Liczy się to co jest teraz. Liczy się On. Chwila zapomnienia, która mogłaby trwać wieczność. Niczym zakazany owoc.

Mam ochotę krzyknąć, żeby zdarł ze mnie wszystkie wszystkie ubrania.

Pchnął mnie na ścianę całkowicie obezwładniając. Znowu. Trzymał moją rozpiętą koszulę za kołnierzyki, zsunął ją, przy okazji całymi dłońmi masując moje ramiona, lecąc w dół pleców, wzdłuż kręgosłupa. Głowę miałem podniesioną do góry. Zaciskałem wargi, z powodu Shinody, który dobrał się do mojej szyi. Powili sunął w dół, zasysając moją skórę, pozostawiając na niej charakterystyczne czerwone ślady. Jedną rękę umiejscowiłem na jego plecach, w taki sposób, żeby idealnie wkręcić palce w końcówki jego włosów. Oplotłem swoją nogę wokół jego. Czułem go tak blisko. Był coraz niżej. Zauważyłem, że próbuję rozpiąć mój pasek. Po chwili udało mu się to. Objął dłońmi moje pośladki, zaciskając, po czym rozluźniając ucisk, umożliwiając tym łatwe zrzucenie ze mnie tych że spodni. Ja stoję już półnagi, a on nawet bluzki nie zrzucił? Nie ma tak! Odepchnąłem go od siebie, po czym on wysłał do mnie pytające spojrzenie. Wyglądałem jak po jakimś dużym wysiłku fizycznym. Mimo, że sprawy stanęły w miejscu, (wtrącenie: czyż to zdanie nie prowokuję u was skojarzeń?xd) czułem w sobie już ten żar.

Popchnąłem go w stronę łóżka. Leżał rozwalony, po czym usiadł na brzegu. Uklęknąłem przed nim. Praktycznie zdarłem z niego t-shirt. Oddychałem coraz szybciej i ciężej.

Praktycznie od razy zabrałem się za spodnie. Z klamrą poradziłem sobie szybko. Zsunąłem z niego spodnie, patrząc spod rzęs jak jakiś napalony zboczeniec, przygryzając wargę jeszcze mocniej. Nasze spojrzenia się spotkały. Podniosłem się trochę, klęczałem teraz jak na spowiedzi. Jedną ręką oparł na moim ramieniu, a drugą umiejscowił za sobą, odchylając głowę do tyłu. Samo jego ułożenie prowokowało mnie do dalszego działania. Delikatnie objąłem jego biodra. Złożyłem nad pępkiem pocałunek, cicho pomrukując. Zacisnął powieki, jeszcze mocniej przygryzając wargę, wydając z siebie dość głośny jęk.

Zahaczyłem zębami o gumkę od bokserek ciągnąc w dół. Kiedy zjechałem do końca, wyrzuciłem za siebie, nie patrząc nawet gdzie. Teraz zrobiło się naprawdę gorąco.

Rozłożył się na łóżku, bezwładnie. Rozkraczyłem się przed nim, zakrywając jego ciało moim. Oparłem się łokciami pomiędzy jego głową. Nasze twarze znajdowały się centralnie na przeciwko siebie. Przygryzł wargę, a jego oczy zaczęły szklić. Objął moje ramiona, przesuwają w dół, przez plecy po moje pośladki. Sprawnie zrzucił również moje bokserki, po czym ponownie wbił się w moje usta.
- Mike..nie chcę Ci zrobić krzywdy rozluźnij się.
- Wątpisz we mnie? - powiedział z uśmieszkiem na twarzy.
Nagle głośno krzyknął wyginając się w tył.
Wszedłem w niego. Nie powinienem tak od razu, ale nie mogłem się oprzeć po tym co powiedział.
- Oczywiście, że w Ciebie nie wątpię, kotku. - odpowiedziałem z równym uśmieszkiem jak on, delikatnie między czasie pieszcząc jego ciało. Poruszyłem się w nim. Krzyk Mike'a doprowadzał mnie do szału, ekstazy, ale starałem się opanować, nie chciałem sprawić mu bólu.
Zacisnął dłonie na moich placach, wbijając paznokcie, podkreślając długim jękiem. Prowokował mnie. Z każdej chwili przyśpieszałem, nadając tempo.
- Ni-ee zatrzyyymuj się! - wykrzyczał, po czym zaczął całować i gryźć moją szyje i obojczyki. Na jego prośbę, bez opanowania, - przyśpieszyłem.
Serce waliło mi jak głupie, oddech był ciężki, płytki i nieregularny.
Przeplótł nasze nogi, napierając na nie. Czułem jego oddech pod sobą. Każdy odgłos jaki z siebie wydał niewyobrażalnie mnie podniecał. Obydwoje trwaliśmy w ciągłej rozkoszy.
Poczułem jego język, który delikatnie „smakował“ mojej szyi. Zacisnął dłonie na moim pośladku, nadając tempa.
Czułem, że jestem już u kresu. Mike w kółko powtarzał „O mój Boże“  coraz szybciej i mniej zrozumiale.
Czułem to. Orgazm. Wykonałem w nim jeszcze trzy szybkie i mocne ruchy, krzycząc jak jakieś dziecko, po usłyszeniu gardłowego ryku Mike’a, krzyczącego moje imię.
Cały mokry upadłem na jego ciało, próbując złapać regularny, normalny oddech.
Podniosłem głowę. Chciałem go zobaczyć. Czułem jak oddycha, leżąc na jego dobrze zbudowanym torsie.
Oczy lśniły, jego twarz przepełniała radość.
- Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo Cię kocham. Jesteś najlepszy. - pocałował mnie w czoło, po czym przycisnął do swojego ciała. Delikatnie się zsunąłem, obejmując jego biodra, wtulając się jak najbardziej mogłem.
- Nawet nie wiesz, jak tęskniłem - dodał cicho szepcząc.

W swoich ramionach, cali mokrzy, pogrążyliśmy się w krainie snu.
*
To piękne uczucie obudzić się, w ramionach twojego małego świata. Obejmuje Cię osoba, dla której jesteś w stanie zrobić wszystko. Czujesz jak oddycha. Wykonuje powolne, regularne ruchy klatką piersiową, której obejmujesz jak najmocniej możesz. Jakbyś się bał, że zaraz Ci ucieknie, wysmyknie pomiędzy palcami i pozbawi tego stanu euforii.
Uniosłem głowę - jeszcze spał. Nie chciałem go budzić. Jak najlżej stoczyłem się z jego torsu, przykrywając kołdrą jego nagie ciało. Cicho zamruczał, po czym odwrócił się na bok, przytulając nakrycie. Ciepło zrobiło mi się w środku. Stałem i patrzyłem tak na niego. Wyglądał jak małe dziecko - słodko i niewinne. Uśmiech wdarł się na moją twarz. Mógłbym tak stać i obserwować go godzinami.
Ale nie mogę.
Nie ma na to teraz czasu.
Pozbierałem swoje rzeczy rozrzucone po całym pokoju. TAK, to był problem. Wciągnąłem na siebie wszystko. Upewniłem się, że mam klucz, od drugiego pokoju, który dzieliłem z chłopakami.
Huh, wtedy byłem wściekły, że nie chcę nawet mieć z nami pokoju. Teraz się cieszę jak małe dziecko, no bo kto na moim miejscu by się nie cieszył?
Krótko mówiąc : Najpiękniejsza noc w moim życiu.
Idę do końca korytarza, w stronę windy. Naciskam przycisk i czekam. Drzwi otwierają się praktycznie od razu. Wskakuję do niej, wybieram piętro i jadę.  Patrzę na ścianą naprzeciwko mnie. Od razu mi się przypomina to wszystko. Roześmiałem się, kiedy między czasie drzwi otwarły się ponownie, symbolizując dotarcie na wybrane przeze mnie piętro. Skierowałem się w stronę pokoju, który, na ten czas był "własnością" reszty chłopaków. Przekręciłem klucz, otwarłem drzwi. Ku mojemu zdziwieniu WSZYSCY spali. Nie chciałem im hałasować, wziąłem z torby świeże ubrania, kosmetyki i inne duperele, wracając po tym szybko, do pokoju mojego skarba. Trochę głupio by to wyglądało, kiedy obudziłyby się, a mnie by nie było. Ja na przykład poczułbym się wykorzystany, albo uznałbym to za jedno-nocną przygodę.
Ale ja to ja, zawsze przesadzam, przecież równie dobrze, mógłby pomyśleć, że poszedłem na śniadanie, albo coś.
Muszę przestać tyle myśleć.
Kiedy wszedłem do pokoju nadal spał. Tak właściwie, nie wiem nadal która godzina. Patrzę kątem oka na zegar: 6;15. Tak w takim razie nic dziwnego, że wszyscy śpią. Dziwne, że wstałem tak wcześnie. Nie odczuwam zmęczenia, w ogóle.
Poszedłem do łazienki. Wziąłem prysznic, umyłem głowę, zęby...no wszystko co powinno się zrobić rano. Narzuciłem nowe ciuchy: dzisiaj biała bluza i carne luźne spodnie. Podwinąłem rękawy. Spojrzałem w lustro, skupiając się na włosach. Zawsze po wysuszeniu są w kompletnym nieładzie. Trochę żelu czyni cuda. Przez chwilę patrzyłem w odbiciu na mój kolczyk w wardze. Wczoraj Mike miał z nim niezły ubaw, jeśli wiecie, o co mi chodzi.
Po około godzinie, odświeżony i pełny energii do dalszego działania, wychodzę z łazienki.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to widok Mike'a leżącego plackiem, z dociśniętą poduszką do twarzy.
- O, śpioszek się obudził, dzień dobry! - powiedziałem lekko się drocząc.
- "Dzień dobry"? Chaz, kurwa, jest koło siódmej, a ty mi tu z suszarką wylatujesz! - No tak, nie przemyślałem tego. To nawyk, w końcu mieszkam sam.
- Ech, przepraszam, rutyna.
- No oczywiście, jak zwykle. Wybaczam. Ale wynagrodzisz mi to jakoś. - powiedział, ściągając poduszkę z twarzy, posyłając oczko. Wyglądał nieziemsko. Rozczochrane czarne włosy, przymrużone oczy i szeroki uśmiech, ukazujący wszystkie białe zęby. Można się zakochać.
No i jego nagi tors.
- No ależ oczywiście! - powiedziałem, delikatnie się śmiejąc. Zrobiłem 3 duże kroki, po czym znajdowałem się już koło niego. Podpałem się łokciami, opierając brodę na dłoniach. Byłem idealnie naprzeciw jego twarzy.
- Tęskniłem - powiedział, dając mi przelotnego całusa w usta.
- Już to mówiłeś.
- I będę w kółko powtarzał. - trochę się zarumieniłem.
- Mike?
- Tak?
- Naprawdę, strasznie Cię kocham. - całkowicie nachyliłem się nad nim, wtulając mocno.
- Ja Ciebie też Chester. Ja Ciebie też... - powtórzył, głaskając tył mojej głowy
- Posłuchaj..ja....ja się boję. Co teraz będzie?
- Ale z czym? - podniósł się, siadając na łóżku, tym samym zmuszając mnie, do podniesienia się z jego ciała.
- Przecież wiesz o co chodzi. Musimy im wytłumaczyć, dlaczego znaleźli nas w windzie, podczas, kiedy no wiesz...całowaliśmy się. MUSIMY powiedzieć jak było. Boję się o to, że mogą nas nie akceptować. W tym przypadku, nasze plany, o rozwinięciu zespołu, ładnie powiedziawszy pójdą się "kochać". Narobiłem tylko problemów.
- Chester! - Złapał mnie za ręce i docisnął do swojego serca - nawet tak nie myśl! Pojawienie się Ciebie w tym zespole, było najlepszym pomysłem, na jaki mogliśmy wpaść! Nie chodzi mi teraz o to, co jest między nami. Chodzi o to, że masz niewiarygodny talent, którego nie można zmarnować! Jak się wczoraj czułeś na scenie?
- No, dobrze, czułem się pewny w tym co robię.
- No właśnie i o to chodzi! Ludziom też się podobało, to widać! Jesteśmy teraz na dobrej drodze, nie możemy się poddać. Przejdziemy to razem, rozumiesz?
- No tak, ale, jeśli będą kazać mi odejść, albo coś?
- Głupolu! Oni Cię lubią, chyba nie zrobiliby takiego chamstwa, ale jeśli, zaistniałaby taka sytuacja, zawsze, ale to sobie zapamiętaj, ZAWSZE stanę po twojej stronie! Jeśli to odejdziesz ja też. Nie pozwolę Ci znowu uciec. Z resztą jak zwykle obmyślasz najgorsze scenariusze. Dlaczego mnie to nie dziwi?
- No dobrze, masz rację, jak zwykle.
- No właśnie. GŁUPOL!
- Ale twój głupol. - powiedziałem całując go w usta.

Rozmowa z Mike'm mnie podniosła na duchu. Fakt, nadal się bałem, ale nie aż tak cholernie jak wcześniej. Może Dave złagodzi sytuacje? On wie. Jako jedyny.
Shinoda miał pełną rację, mówiąc, że obmyślam najgorsze scenariusze, szukam najgorszego rozwiązania.
Ciągle męczy mnie myśl: "Co będzie jeśli..."
Muszę się uspokoić.
- Włącz sobie telewizor, teraz ja idę do łazienki. Poczekaj za mną, potem zejdziemy na śniadanie.
- Spokojnie, przecież Ci nie ucieknę - wywaliłem na jego język. Roześmiał się i zamknął drzwi łazienki
Wziąłem pilota i przełączałem po kanałach. O tej godzinie nie leciało nic ciekawego. Nagle rozbrzmiał głos Shinody, z łazienki:
- Wiesz, nie potrzebnie tak wcześnie wstawiałeś. Tak zaprosiłbym Cię do mnie pod prysznic.
- Trzeba było wczoraj mówić. Jutro sobie poczekam. - zacząłem się śmiać.
Zauważyłem, że kiedy przebywam z nim nie mam czasu na bycie smutnym. Ciągle chodzę uśmiechnięty, śmieje się. Boże, jaki ten człowiek ma na mnie wpływ.
Zauważyłem swój telefon, na komodzie. Cholera, co on tu robi? Sięgnąłem po niego.
11 nieodebranych połączeń i 6 wiadomości. Wszystkie od tej samej osoby.
Kurwa.
Nie powiedziałem jej o wyjeździe. Właściwie od tamtego czasu nie gadaliśmy. Wolałbym uniknąć nieprzyjemnych sytuacji na dzisiaj.

"Chester co z Tobą jest? Martwię się o Ciebie, odezwij się, proszę."

Żal mi jej. Jest tylu facetów, więc czemu tak wspaniała kobieta czuję jakąś więź do mnie? Chcę być jej przyjacielem, ale nic więcej.

 "Dlaczego mnie ignorujesz?"

Ignoruję? Nie. Unikam kontaktu. Chyba, że to jest to samo.
 Każde nasze spotkanie kończyło się podobnie. Trudno mi było przyznać się jej do tego, że jestem gejem, bo się nim nie czuję. Skoro nie pociąga mnie żadna kobieta, ani facet, tylko Mike, to jak można mnie sklasyfikować?

"Wyjechałeś. Właśnie się dowiedziałam. Dlaczego mi nic nie powiedziałeś, ani chociaż nie napisałeś? Kiedy wrócisz musimy porozmawiać."

Ciekawe o co może jej chodzić. Mam dosyć, nie czytam reszty. Nie chcę dodatkowych nerwów, na razie fakt konfrontacji z chłopakami, po niefortunnej wpadce mi wystarczy.

- Okey, jestem gotowy, tylko buty i idziemy! - powiedział entuzjastycznie Mike wychodząc z łazienki. Wow, zero stresu. Nie przejmuję się. Też bym tak chciał.
Co do jego wyglądu, nie ma co rozkminiać, jak zwykle szał jest, staniki latają.
Zawiązał buty, po czym podszedł do mnie, dając całusa w czoło:
- Chazy, nie denerwuj się tak, nie warto. Pamiętaj co mówiłem, weź głęboki wdech i idziemy.- przytaknąłem, wziąłem wdech, zamknąłem na chwilę oczy. Starałem się uspokoić. Poczułem mocno obejmujące mnie ramiona. Wtuliłem się, jak najbardziej to możliwe. Starałem się oddać swój stres. Mike jak zwykle wiedział co najlepsze. Cudowny człowiek.
No może nie co poprzednich dni, kiedy myślał, że unikanie mnie wyjdzie wszystkim na dobre.
- Dalej chodź, głodny jestem! - pociągnął mnie za rękę. Po zamknięciu pokoju ruszyliśmy w stronę windy. Wybraliśmy piętro. Przez cały czas trzymaliśmy się za ręce.
Kiedy zjechaliśmy już na dół pokierowaliśmy się w stronę stołówki. Przez szybę było widać że wszyscy już na nas czekają. Dziwne, jak wchodziłem jeszcze spali, ale mniejsza z tym. Dosiedliśmy się do stołu. Wszyscy siedzieli ze spuszczonymi głowami. Ten widok wyprowadził mnie trochę z równowagi, znowu zacząłem obmyślać co będzie dalej.
- Jesteśmy! Smacznego wszystkim! - co on taki wesoły do cholery? Nie pamięta jak Joe wyśmiewał się z jego seksualności? Tzn to były drwiny, nie wiedział, że tak jest naprawdę.
Chore to wszystko.
- Od kiedy się znacie? - wyleciał nagle Rob.
- Co?
- Od kiedy się znacie. Z Chesterem. Skoro..no.no wiesz..
- Tak około 6 lat - wtrąciłem.
- Dlaczego nic nie powiedzieliście?
- A ty byś kurwa powiedział? Zwłaszcza w dodatku drwiny Joe'ego utwierdzały mnie w tym.
- Boże, mówmy przejrzyściej. Z Mike'm znamy się długo. Pierwszy raz, spotkaliśmy się w kiblu na uczelni, tzn ja się zaćpałem, a on uratował mi moje cztery litery. Zaprzyjaźniliśmy się i to tak konkretnie. Później byliśmy razem, do czasu kiedy jego rodzice nie interweniowali. Kazali mi się wynieść jak najdalej stąd. Byłem załamany, ostatnim ratunkiem był zespół. No i co się dalej działo to wiecie, jakaś patologia, sprzeczki i inne. - dobra, nawet mnie zdziwiło moja nagła zmiana nastawienia, ale jak wiecie - wolę mieć przejrzystą sytuację, nie lubię owijania w bawełnę.
- Wczoraj o tym gadaliśmy z chłopakami. Tolerujemy to. Ale mam nadzieję, że nic nie będzie miało wpływu na dalszy rozwój zespołu. - dodał Dave. Dla niego to nie był żaden szok, w końcu spowiadałem mu się jakiś czas temu.
- No ale nie mamy tez zamiaru oglądać was jak się obściskujecie, z góry mówię.
- Spokojnie tym się nie przejmuj.
- To dob......zaraz, Joe, jesteś biały jak ściana, z Tobą na pewno wszystko ok? - No fakt faktem, był blady, a ręce trzęsły mu się jak galareta. Wyglądało, jakby zaraz miał wpaść twarzą w miskę płatków, która było przed nim.
- T-taak.
- Mhm, no widzę właśnie. Dalej mów.
- Mike..ja przepraszam ze te dogryzki. Nie wiedziałem i to też było formą...osłony.
- Joe, jaśniej, proszę.
- No..no ja też...też jestem gejem no.
- JA PIERDOLE - Brad aż wstał trzaskając rękami o stół - Normalnie parada homoseksualistów, nie no, ja pierdole...ja pierdole, nie...nie no...
- Brad uspokój się, przeszkadza Ci to w czymś? A i tutaj Joe chyba wszystkich zaskoczyłeś.
- No, niby nie przeszkadza...ale tyle wyszło brudów teraz... - nie wytrzymałem. Serio. Wybuchłem śmiechem, zacząłem tarzać się po stole. To co zobaczyłem, przypominało jakąś telenowelę, albo kolejny kiepski serial.
- A ty z czego się cieszysz? Sam też jesteś gejem! - powiedział Joe, który momentalnie strzelił buraka. Przez łzy tylko wydusiłem:
- To jak mistrzu? Daj mi wskazówki "jak zadowolić kobietę i nie dać się zdominować", jesteś w końcu "specjalistą", haha! - zacząłem cytować jego słowa, nadal nie mogąc złapać oddechu. To było kompletnie sprzeczne. Po mnie zaczęli śmiać się wszyscy, przypominając tą niefortunną sytuację. Później każdy, zaczął cytować Hahn'a, powodując jeszcze więcej radości.
- Cieszę się, że tak to się ułożyło. Nie ważne, kogo kochamy, gdzie mieszkamy, co jemy, nie wiem nawet co oglądamy - jesteśmy zespołem, to się liczy. - dodał Mike, po czym na chwilę spoważniał i dodał - Łączy nas talent i miłość do muzyki. To jest najważniejsze. Dogadujemy się, jest wesoło. Nie ma co doczepiać się prywatnych spraw. To jak? Wszyscy za jednego?
- Jeden za wszystkich! - dokończyliśmy, robiąc krąg z rąk, po czym entuzjastycznie podnieśliśmy je w górę. Teraz jest idealnie. Naprawdę. Mam przy sobie osobę, którą kocham. Paczkę przyjaciół, która akceptuje mnie, takim jakim jestem, przy czym robię to co kocham. Żyć nie umierać!
- Dobra dowcipnisie, kończymy jeść i się zbieramy na zbiórkę, czas jechać dalej!

*

Reszta trasy minęła tak samo. Cieszyliśmy się swoim towarzystwem, ostro koncertując, dając radość sobie jak i widowni. Do końca, nie wydarzyło się nic nieplanowanego, ani nie wynikły nieprzyjemnie sytuacje. Było świetnie, jednym słowem. Okazało się, że nasze występy odwiedziło najwięcej osób. Można było powiedzieć, że "wygraliśmy". Nie było żadnej kasy, ani statuetek za to. Zdobyliśmy serca widowni, zyskaliśmy fanów. Płyta, którą sprzedaliśmy, sprzedała się rewelacyjnie, w wielu tysiącach egzemplarzy. Podobno jeden z koncertów, nadawali nawet w telewizji. Teraz nic nie mogło pójść źle.

*

- Chester, pośpiesz się, no! Seans jest za 10 minut! 10, nie 40, więc dalej!
- Idę no, idę.
Wylecieliśmy z mieszkania, szybko sunąc chodnikiem w stronę kina. Przebiegliśmy koło parku i doszliśmy na wybrzeża miasta. Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby dalej biec. Autem nie mogliśmy jechać, bo później mieliśmy zamiar iść wypić to i owo, a z promilami alkoholu, nikt z nas nie miał zamiaru ryzykować i prowadzić. Na taksówkę i tak było za późno. Mieliśmy 15 minut marszu, zyskaliśmy trochę biegnąc, możemy sobie doliczyć reklamy, które obowiązkowo puszczają, w celu, przeciągnięcia czasu rozpoczęcia projekcji. Podsumowując: będziemy na styk.
Idąc dość energicznie, mijaliśmy mnóstwo ludzi. W pewnym momencie, rozpoznałem twarz kobiety. Cholera to była ona. To była Talinda. Ale dlaczego teraz? W tym momencie?
Nie odezwałem się od niej od czasu wyjazdu. Przed nim widzieliśmy się ostatni raz. Miałem nadzieję, że mnie nie pozna, ale jednak, niestety, nie udało się.
- Chester? Boże co z Tobą?! - zatrzymała się, obejmując moje ramiona, Mike zmierzył ją spojrzeniem mówiącym "Kobieto, czego Ty chcesz od mojego faceta?". Teraz będzie się działo.
- Em, Chester? Kto to jest?
- Chyba kim Ty jesteś, koleś! - wtrąciła wkurzona Tal. Znowu to uczucie. Strach paraliżujący od stóp do głów. Panika.
- Tal, posłuchaj, nie mówiłem Ci ale...w końcu musisz poznać prawdę...
- Jesteś żonaty? Proszę, tylko nie to, nie chcę mszczącej żony na głowie!
- No..em..gorzej...jestem gejem a to mój chłopak. - Talinda zrobiła taką minę, że Mike wybuchnął śmiechem, ja zrobiłem się cały czerwony... i nie wiem co dalej, bo ze zdenerwowania, przestałem ogarniać co się wokół mnie dzieje.
To się za szybko toczy. Przecież przed chwilą dopiero...
- Co? Chester Ty sobie teraz ze mnie żartujesz..Proszę powiedz, że żartujesz... -z zamyśleń wyciągeła mnie Talinda, która zaczęła panikować, poczułem, że jestem cały mokry.
- No, nie...nie żartuje...ale..przecież nie jesteśmy razem, od początku dawałem Ci znać, że nie chcę niczego więcej niż przyjaźń.
- No dobra, dobra..Chester, ja to rozumiem, jestem tolerancyjna..ale kurwa zrozum - Wzięła głęboki oddech. Bałem się co teraz usłyszę - Ja jestem W CIĄŻY!

czwartek, 31 stycznia 2013

Throwback IX

Możecie mnie nazwać chamem, samolubem, człowiekiem bez uczuć, bydlakiem. Wali mnie to. Każdy potrzebuję odczucia miłości. Tak znane nam uczucie, a zarazem obce. Za każdym razem inaczej odbierane. Postrzegane w inny sposób. Nie ma na to teorii, żadnej reguły: to żyje w nas, potrafimy kontrolować to poczucie do czasu. Potem popada się w paranoję, załamanie, ma się dosyć wszystkiego. Pożądasz tej osoby, chcesz być z nią, ale zarazem przy niej boisz się, że zrobisz coś głupiego, powiesz jakieś słowo źle, albo, że sama z siebie zorientuje się o co w tym wszystkim chodzi. To jest takie skomplikowane. A to tylko miłość. Kiedy do tego dochodzi praca, zmęczenie, problemy z innymi osobami...no jest naprawdę ciężko. Tym razem ona chciała zaznać miłości. Uciekłem jak ostatni idiota, zmyślając Bóg wie jakie argumenty, byle  uniknąć jakiegokolwiek kontaktu. Zostawiłem ją tam ze smutkiem na twarzy. Czuję się teraz strasznie podle. To co zrobiłem nie było ok, ale muszę w końcu być łaskawy nad każdym, trochę zasad nie zaszkodzi. Dlaczego jestem taki wrażliwy? Zagubiony w sobie, czy coś w tym stylu. Nigdy nie byłem profesjonalistą w ocenianiu swoich uczuć. W końcu nie muszę wszystkiego umieć. Jedyne czego jestem teraz pewny, to, że brzuch mnie cholernie boli, pójdę zrobić sobie herbatę. Nie mam ochoty się ruszyć, podnieść dupy z łóżka. Leżę w samych bokserkach, trzymając się za głowę. Nogi leżą luzem. Od razu, gdy zajechałem od Tal położyłem się. Nie mam siły na to wszystko. Czemu najnormalniej nie mogę sobie z nią być? To wszystko przez niego. Czuję do niego, taki dziwny splot uczuć. Można powiedzieć, że nienawidzę go, za to, że go kocham. Paranoiczne stwierdzenie, czyż nie? Boję się, jeśli zaplanowana trasa wypali. Niby fajnie, ale mam pełno obaw. Dojdzie jeszcze do jakiejś sprzeczki, albo coś się wyda i nie będzie miło. Naprawdę, nie mam kolorowej wizji przyszłości. Jestem realistą, przecież na pewno coś będzie, rękę dam sobie uciąć.
Muszę się w końcu podnieść z tego łóżka, pić mi się chcę, brzuszek mnie boli, a herbata, jak już mówiłem, to idealne rozwiązanie. Powolnymi, ale widocznymi ruchami w końcu udaje mi się wstać. Idę w stronę kuchni, wykonuję wszystko automatycznie: Czajnik, woda, przełącznik, górna szafka, puszka, torebka, kubek. Opieram się o blat i chwytam za szyję. Źle spałem albo coś, boli mnie trochę. Próbuję delikatnie rozetrzeć spięte mięśnie, wymasować ruchami palców, co niestety stało się daremne - cóż masażystą, ani niczym w tym stylu nie jestem, a szkoda. Przynajmniej nie spotkałbym ponownie Mike'a i wszystko wyglądałoby inaczej. Co ja pieprze, to, że się odnaleźliśmy powinno być najszczęśliwszą wieścią w moim życiu, a tymczasem mówię takie coś. Jeśli nie mogę go mieć dla siebie, to ja dziękuję, bo jest coraz gorzej. Robiąc nawet najzwyklejszą gównianą herbatę pomyślę o nich, schodząc na temat miłości i szczęścia, kończąc na tym jak jestem nienormalny. Czyżby kolejny zakodowany system, który wykonuję automatycznie? Możliwe. Matko, jak ja się ograniczam. Koduję systemy, zachowania, nawet myśli i te "interesujące" rozkminy. Naprawdę jestem dziwakiem. Właśnie do moich uszu doniósł się donośny dźwięk, sygnalizujący o tym, że woda się zagotowała. Podchodzę do czajnika, zalewam herbatę, biorę kubek i wracam na miejsce. Nawet nie mam ochoty jej słodzić ani nic. Właściwie to na nic nie mam ochoty. Jedno wielkie NIC. Jakim jestem. Mam dosyć samego siebie.
Ale mnie nagle zmuliło. Aaa, pierdolę tą herbatę, idę spać. Jak zwykle, genialny ja w akcji.  Kładę się na miękkim łóżku, zakrywam kołdrą, odwracam w stronę ściany, zamykam oczy i śnię.


***



Pierwszy raz się tak wyspałem, serio. Wstać to dla mnie przyjemność. Przeciągam się, w celu rozprostowania kości, delikatnie swego rodzaju 'mrucząc'. Mam uśmiech na twarzy, co jest naprawdę nietypowe. Przecieram oczy i wstaję. Robię to co zawsze rano. Ubrany już, po porannej toalecie, idę coś zjeść. Do studia dojadę wyjątkowo wcześnie. Założę buty i wychodzę. Po wyjściu od razu odczułem zmianę temperatury. Jest coraz cieplej. Mi to pasuję, nie lubię zimy, wolę latać w spodenkach i bluzce niż męczyć się z tymi grubymi kartkami. Wracając, odpalam auto i jadę. Mimo dobrego samopoczucia męczy mnie jeszcze zajście z wczoraj. Mimo to, staram się o tym nie myśleć. Powinienem skupić się na drodze. Dojeżdżam do skrzyżowania, po którym jak zwykle skręcam. Moim oczom ukazał się widok, dobrze znanego mi budynku. Wjeżdżam na podjazd i parkuję swoje "cudo". Idąc w stronę drzwi, zacząłem rozmyślać na temat tego jak rozwinie się dalej zespół, jak to wszystko się potoczy, oraz czy chłopacy mają jakieś informacje odnośnie tego koncertu, czy festiwalu.

- Hej chłopaki, jestem! - witam ich promiennym uśmiechem, który prawie od razu odwzajemnia każdy po kolei, no może oprócz...

- Wow, Chester, tak wcześnie? Czuję się zaszczycony! - zażartował Brad

- To się czuj, wyjątkowo wcześnie się obudziłem, może nie udało mi się przyjść przed wami, ale cóż.

- Próbuj dalej, może się kiedyś uda - jak zwykle wesoło i radośnie. Szkoda mi tylko Mike'a, który siedzi przyjebany, jak najdalej ode mnie. Przykre, ale przecież wiecie jak to wygląda. Czas pokaże.

- Odnośnie tego koncertu: Organizowana jest trasa "młodych kapel", brakowało miejsc, ale jeden z zespołów zrezygnował, więc zaproponowali nam udział. Co wy na to? - wtrącił dość oschle jak na siebie Shinoda.

- To rewelacyjna okazja! Ja jestem jak najbardziej za, a wy? - dodał Rob, po czym każdy przytaknął. Taka trasa, dla takiego zespołu jak my, to marzenie. Pośpiewać trochę, a potem wydać płytę. Liczę na to, że ludzie docenią naszą muzykę - że im się spodoba. Trzeba próbować, to jest najważniejsze. Oraz nie poddawać się.

- A tak właściwie to kiedy jest ta całą trasa, czy jak to tam?

- Dowiedziałem się praktycznie na ostatnią chwilę, więc nie mamy za dużo czasu. W czwartek jest krótkie spotkanie, a potem wyjazd.

- Ty chyba sobie jaja robisz w tym momencie, przecież to są 2 dni!

- Mówiłem, że na ostatnią chwilę! To chcecie kurwa jechać, czy nie?

- No chcemy, chcemy. Boże, Mike, nie denerwuj się tak od razu - po tym interesującym dialogu Joe'go z Mike'm, wszyscy chyba poczuli się lekko skołowani. Wiecie o co mi chodzi: Wszystko pięknie, dopóki nie doszedł nowy członek. Potem Pan Shinoda zaczyna przejawiać względnie dziwne zachowanie, oraz nagłe zmiany nastroju. Jest ok, nagle zachowuje się, jakby coś w nim umarło, a potem ma wybuchy złości.

A może coś w nim umarło? Uczucie? Miłość? Na przykład do takiego mnie?

Może znam go bardzo dobrze, po tym wszystkim odczuwam tą barierę między nami. Nie potrafię już dokładnie analizować tego co czuje. Widzę dużo, słyszę i czuję, ale nie tak jak kiedyś. Zmienił się.

I to mnie boli. Nawet nie wiecie jak bardzo. Możemy być razem - Bóg się nad nami umiłował, dał szansę, więc czemu nie jesteśmy jej w stanie wykorzystać?

- Dobra, później zadzwonię. Teraz powinniśmy ogarnąć co i jak.

- To może na początku wróćmy do tego demo.

***

Już od kilku godzin siedzimy na tym całym spotkaniu. Boże, ile można gadać na temat jakiś koncertów, no ja jebie. Z tego co widzę nie tylko mnie tak zaskoczyła długość tego zebrania. Dave opiera się o ścianę, ledwo siedzi, Joe schował twarz w ręce i siedzi skulony, właściwie jak reszta. Ja udaję zainteresowanie wykładem, czy jak to nazwać, ale tak na serio, mam to poważnie gdzieś. Kątem oka analizuję całe pomieszczenie. Widzę ludzi. Każdy wygląda inaczej, ma swój własny styl. Są to ludzie obdarzeni niebywałym talentem, który zamierzają ujawnić światu. Pokazać na co ich stać, wybić się. A co najważniejsze - widzę Go. Człowieka dla mnie wręcz idealnego. Od stóp do głów. Nie darzę do niego uczucia tylko i wyłącznie ze względu na ponad przeciętną, zaraz NIEBYWAŁĄ urodę. Jest to wspaniały człowiek, o wielkim sercu i równie dużym talencie. Cholernie jestem zły, że akcja potoczyła się i jesteśmy w takiej sytuacji. Nikt raczej nie czuję się zbyt komfortowo. Każdy czuję tą napiętą atmosferę.

Lubię na niego patrzeć. W tym momencie podpiera się ręką o bodę. Uwydatnia tym jeszcze bardziej swoje 'soczyste' usta. Jego brązowe oczy analizują całe zajście, patrząc w jeden punkt. Mógłbym tak godzinami. Nie znoszę mieć tego kompletnego mętliku w głowie. Wiecie o co chodzi, przecież cały czas powtarzam, jakim to sensem życia jest dla mnie ten człowiek, a potem pierdolę głupio jak to mam ochotę mu udowodnić, że dam sobie radę bez niego, na czym kończę, że jestem dziwakiem.

Bo jestem.

Cholera, odwrócił się i zauważył, że się na niego patrzę jak idiota. Jeszcze przed chwilą, delikatnie ukradkiem oka analizowałem jego zachowanie, a jak zwykle skończyło się tym, że wychodzę na debila. .Jak ja tego nie lubię, mimo, że często na niego wychodzę.

Teraz on się na mnie patrzy. Widzę kątem oka. Niby w dalszym ciągu analizuję to, co się dzieję obok.

Boże, jego spojrzenie jest takie puste. Bez uczucia. To wygląda wręcz strasznie! Zwykle zerknięcie jest dla mnie tak ważne. Cały czas sprawdzam, czy są jakieś szanse na uratowanie tego, co było. Znowu będę się powtarzał, więc już nie wracam.

- No, to by było na tyle. Za 3 godziny widzimy się przed budynkiem, jak chodzi o pokoje na pierwszym przystanku już wiecie, resztę dokładnie wytłumaczę później.


Usłyszeć te słowa, było niczym zbawienie. Gość się rozkręcił i to konkretnie. Nigdy nie pojmę tego, jak można tyle gadać. Chociaż sam nie jestem lepszy, chyba.

Myślę teraz o Tal. Nie mówiłem jej o wyjeździe. Dowiedziałem się dosyć późno. Od tego czasu, co ją zostawiłem nie rozmawialiśmy. Niby to nie było dawno, jakieś 3 dni temu, ale mam wrażenie, że to się dłuży i ciągnie w nieskończoność. Zależy mi na niej. Tylko nie tak jak powinno normalnemu chłopakowi. Przyjaciółka, taka od serca. Ale tylko przyjaciółka. To mój największy problem.

Muszę sobie w końcu powiedzieć w prost: Jestem gejem. Tak, to prawda. Nie czuję pociągu do bardzo atrakcyjnej kobiety, tylko do jakiegoś kolesia.

Ale nie byłe jakiego. Mógłbym znowu zacząć wymyślać wszystko, co najlepsze na jego temat.

Wydaje mi się, że to też przez swego rodzaju więź psychologiczną z nim. Zawdzięczam mu tak dużo.

To, że tu jestem. Że odczułem znaczenie słowa 'miłość'.

Wymienianie tego wszystkiego nie ma chyba sensu. Lepiej pójdę do jakiegoś sklepu, w końcu, z tego co pamiętam, mówił, że pojedziemy z jakieś następne 3 godziny.

To będzie interesujące przeżycie.

***

Wszyscy się zebrali w ustalonym miejscu. Za chwilę jest wyjazd. Luksusów nie ma, no ale czego można było się spodziewać. Jedziemy jakimś większym busem. Torby pochowane, sprzętu mieliśmy nie brać, był zapewniony na miejscu, ale co niektórzy się uparli, więc co zrobić. Dostaliśmy sygnał, że mamy wejść i zająć miejsca. Wszedłem jakoś pod koniec. Mike siedział na samym końcu z Dave'em, a mi miejsce trzymał BBB, oczywiście na początku autokaru. Gestem ręki, z uśmiechem na twarzy, zachęcił mnie do zajęcia miejsca koło niego. Wykrzywiłem usta w delikatny uśmiech i skierowałem się w jego stronę.

- Stary,  nie zdajesz sobie sprawy, jak się jaram! - jego ekscytacje dało się wyczuć nawet w głosie. Nie dziwie mu się, to coś nowego.

- Ja też! Teraz jesteście na mnie skazani - zaśmiałem się głośno.

- Sami się na to pisaliśmy, więc się nie przejmuj. Posłuchaj, chciałem Cię o coś spytać - jeszcze przed chwilą     śmiejący się do nieopanowania Brad spoważniał w pół sekundy.

- No pytaj - szczerze bałem się tego co usłyszę i nie chciałem na to odpowiadać, mimo, że nie miałem pojęcia o co ma zamiar mnie zapytać. Boże, istna paranoja.

- Bo wiesz...- zaczął trochę niepewnie - Chodzi o to że...no... chodzi mi o Mike'a...dziwnie się zachowuje, z resztą nie tylko ja to zauważyłem... mam wrażenie, że wiesz dlaczego...albo się mylę, po prostu chciałem spytać - kurwa, wiedziałem. Byłem wręcz pewien, że o to zapyta.

- Sam też to zauważyłem...może ma jakieś problemy. Pamiętasz jak mówił o Annie? Pewnie mu się nie układa, pokłócił się z nią albo coś. Dużo jest scenariuszy...- starałem się sformułować jak najbardziej sensowną wypowiedź. Nie jestem pewny czy wyszło. Przecież nie powiem mu " Taak Brad, wiem o co chodzi, ja i Mike byliśmy parą, ale jego starszym to nie pasowało, więc wysłali mnie w chuj. Załamałem się ćpałem i piłem, do czasu dostania propozycji dołączenia do was, gdzie ponownie się spotkaliśmy. Jakoś nie wychodziło między nami, nie mogliśmy się zmotywować do rozmowy, więc postanowiłem zrobić pierwszy krok. Poszedłem do niego około 5 rano, przelizaliśmy się, nie rozmawiając zbytnio. Powiedział,mi tylko, że nie wie, czy to dobry pomysł i że powinniśmy o tym zapomnieć. Ja jak idiota wykrzyczałem mu, że go nienawidzę i wybiegłem z jego domu. Poznałem Tal, z którą tak naprawdę nie jestem, nic do niej nie czuję, to tylko przykrywka. Nadal go kocham, ale wszystko się jebie i nie wiem co zrobić." Po takiej wypowiedzi oczy miałby zapewne większe niż talerze.
Strasznie ironizuję.

- Coś było. Ale nie rozumiem, dlaczego przeżywa to aż tak, ma takie wahania nastroju. Wiele razy się z nią kłócił, potem się wyżalał i raczej był smutny no i wiesz, a nie przejawiał agresywne zachowanie. Zaczynam się powoli go i o niego bać. - to, co mówił było takie prawdziwe. Wiecie o co mi chodzi, widział co się dzieje.

- No mnie też to ciekawi (załóżmy). Gdybym coś wiedział, poinformuje was od razu. Liczy się dobro zespołu, w końcu jesteśmy kumplami, nie?

- I o to mi chodziło, Chester! jesteśmy zespołem, musimy się wspierać. Dobrze wiedzieć, że jesteś wobec nas szczery, dobry z Ciebie kumpel. - Taak i te wyrzuty sumienia. Właśnie, Mike, jesteśmy zespołem, powinniśmy się wspierać, a nie pogrążać wzajemnie. Szczerość? Prawdomówność? Brak sekretów? Oczywiście, 100-procentowy ja!  Nikt nie jest bardziej otwartym człowiekiem, który mówi szczerą prawdę i nie ma tajemnic!

Boże, śmiać się, czy płakać.

- A tak przy okazji, jak wpadasz na tak genialne pomysły? Staary, ja bym jednego tak dobrego tekstu w rok nie zrobił!

- No wiesz, piszę co czuję, tak samo z siebie to idzie, po prostu musisz mieć napływ weny no i....


***

Dojechaliśmy. Podczas drogi gawędziłem z Bradem na różne tematy, zaczynając od muzyki kończąc na różnych poglądach i wywodach. Jest naprawdę w porządku, mamy wspólny język i ogólnie rozmowa się klei. Później trochę mnie znużyło, więc zdrzemnąłem się, co skończyło się przespaniem reszty trasy, ale to lepiej, przecież wieczorem nie będę miał na to czasu. Właściwie nikt nie będzie.

Wyciągnęliśmy torby i stanęliśmy wryci. Wielki, przepiękny budynek. Po jeździe takim autobusem na serio, widok wydaję się cudowny.

Raz dwa, załatwione zostały wszystkie formalności.

- Macie tutaj 2 klucze, musicie się podzielić po 3 do pokoju. Mam jeden 5-osobowy, ale się nie pomieścicie.

- To może robimy tak: Ja, Br...

- To nie będzie konieczne, chcę osobny pokój.

- No to dobrze. Tu jest  pięcioosobowy, jest na 21 piętrze, a ten jednoosobowy na 8, dalej sobie poradzicie.

Izolacja? I co jeszcze wymyśli? To co robił zaczynało być powoli chore. Patrząc na miny chłopaków podzielali moje zdanie. Co następne? Zgoli włosy, bo my mamy? Chcę być inny?

Jaki żałosny przykład. Jestem najzwyczajniej zły.

Zły, że nawet w tym pierdolonym hotelu coś wymyśli.

Ale przecież go do niczego nie zmuszę.



Pojechaliśmy windą na swoje piętro, oczywiście Mike miał coś do załatwienia i nie wsiadł razem z nami, spoko nic nowego. Weszliśmy do pokoju, każdy zajął łóżko i "rozpakował się". Trzeba przyznać, że było tu naprawdę ładnie. Pokoje urządzone w starym stylu: żółtawe ściany, drewniana, lakierowana podłoga, z podobnymi melami, kwiatowe obrazy. Oczywiście była łazienka, telewizor, mała kuchenka (chociaż nie wiem po co, skoro kilka pięter niżej była jadalna, ale nie wnikam). Wszystko do siebie pasowało, taki przytulny nastrój jak u babci. Właściwie mógłbym tu już zostać, przytulniej niż w tej mojej norze.

- Chaz, idziemy wszyscy zobaczyć jak wygląda cała reszta, a potem na jakieś piwo przed koncertem, taki wiesz, na dodanie otuchy! Idziesz z nami?

- Wybaczcie chłopaki, nie mam siły, idźcie sami. Później się tu może trochę rozejrzę.

- No szkoda, ale cóż. Jak będziesz się rozglądał, to wpadnij też do pokoju Mike'a, bo on też nie idzie. Jak zwykle.

- No dobra, zobaczę. Bawcie się dobrze.


Chłopacy wyszli. Zostałem sam. On jest kilka pięter niżej. Mam parę godzin dla siebie, potem ten cały występ.

Wiem, że może to nie najlepszy dzień, moment, ale strasznie mnie kusi, żeby iść i porozmawiać z nim.

Ja i te moje pomysły.

Akurat teraz chyba powinienem zamknąć jadaczkę i dać mu święty spokój. Może zamiast tego pójdę się, nie wiem, przejść po tym budynku? Właściwie, czemu nie. Nic nie biorę, po prostu wychodzę i zamykam pokój. Idę w stronę windy. Zjeżdżam piętra niżej i wyżej, znajdując same pokoje. Po czasie zorientowałem się, że obok jest rozpiska. Jak na byłego alkoholika wyciągnęło mnie do baru na 3 piętrze. Wychodzę i liczba ludzi była porównywalna, do mini klubu. Kieruję się w stronę lady, kiedy nagle..mm zamarłem? Może, nie, zatrzymałem się w miejscu. Właściwie się cieszyłem. Siedział tam i pił. Zsunąłem się trochę w kąt, żeby mnie nie zauważył. Cóż za zbieżność.

Skończył pić. Wziął piwo i szedł w kierunku wyjścia. Miałem nic nie robić ale no...

- Mike, chyba powinniśmy pogadać - zatrzymał się w miejscu, spuścił głowę w dół odpowiadając tylko - Nie mamy o czym - po czym ruszył przed siebie.

- Owszem, mamy! Nie uważasz, że to jest chore? Co ty ze sobą robisz, izolujesz się od zespołu, wszyscy widzą, że jest coś nie tak!

Nawet nie odpowiedział. Przyśpieszył krok i wszedł do windy. Drzwi już się powoli zamykały, ale oczywiście ja byłem na tyle uparty, że zatrzymałem je nutem, po czym szybko wskoczyłem do środka. Drzwi się zasunęły, po czym cały mechanizm ruszył.

- Aha, więc chcesz, żeby tak wyglądało do końca tak? Ciągle wiecznie obrażony, nawet porozmawiać się nie da. Załatwmy to teraz, raz, a porządnie.

- Czemu tak winda jedzie tak wolno? - zaczął nerwowo wciskać przycisk.

- Nawet nie chcesz mi odpo.. - ale nie zdążyłem dokończyć, nagle mocno nami szarpnęło, oboje straciliśmy równowagę i wylądowaliśmy na sobie.. światło zgasło, po chwili wracało i tak w kółko. Najprostsze wytłumaczenie na to wszystko? Winda się popsuła i stanęła. Brawo. Teraz Shinoda nie masz wyjścia, jesteś na mnie skazany.

- Teraz to już wyjścia nie masz - popatrzył na mnie kątem oka - masz jakiś telefon? Nie możemy długo tu tkwić za parę...- nie nie mam - wciąłem mu się w zdanie - Możesz przestać zmieniać temat?

Eh - odsapnął głośno, jedną ręką przeczesując swoje włosy, jak to zawsze robi, kiedy się stresuję - jeśli nie mam...

- Dlaczego się tak zachowujesz?

- Jak? - ale rżnie głupa, no ja nie mogę.

- Ty dobrze wiesz o co mi chodzi. Od czasu kiedy powiedziałeś mi, że mamy zapomnieć, zacząłeś się inaczej zachowywać. Nie chodzi tu o mnie, bo między nami cały czas jest napięta sytuacja, tylko o stosunek do chłopaków.

- Co ja niby takiego robię?

- No właśnie w tym problem, że NIC. Odciąłeś się od nas. Mamy okazje, porozmawiajmy szczerze jak kiedyś. Jak wtedy na ławce, w parku Lincolna, pamiętasz?

- Idź sobie szczerze porozmawiać z tą twoją laską - zacisnął ręce w pięści i przygryzł wargi. Może ta akcja z Talindą naprawdę była zbędna?

- Och, Mike, proszę Cię, myślisz, że byłym z jakąś laską, podczas, gdy Ty jesteś na wyciągnięcie ręki? Nie skaczę z kwiatka na kwiatek, dobrze wiesz, że kocham kogoś innego. Kto wpadł na genialny pomysł 'zapomnieniu o wszystkim'? Hm? Ty, więc nie powinieneś właściwie być zły. Zdecyduj się o co Ci w końcu chodzi, dobrze wiesz, że wolę mieć przejrzystą sytuację.

- Chaz, zrozum mnie, to był szok, po takim czasie znowu Cię spotkać! Po prostu szok! Nie wiem dlaczego to powiedziałem, nie chciałem...Cię zranić, myślałem, że tak będzie lepiej dla Ciebie...dla nas wszystkich. Na tym wszystkim zespół może dużo stracić, chcę jak najlepiej, ale jak zwykle wszystko zjebie. - Usiadł, opierając łokcie o zgięte kolana, układają dłonie na czole w kształt daszka, który zasłonił jego twarz. W końcu powiedział coś sensownego, nie rżnął głupa jak wcześniej. Otwarł się. Szczera rozmowa jest najlepsza na wszystko.

- Tobie chodzi tylko o dobro zespołu, a wychodzi wręcz przeciwnie! Nie możemy nazwać się zespołem, podczas, gdy ty się izolujesz!

- Już nie wiem, co mam robić...

- Proszę, tylko mi powiedz jedną pieprzoną rzecz.

- Hm?

- Czy mam jeszcze o co walczyć? Czy jest tam gdzieś w środku mój zakochany Mikey? - mówiąc te słowa, głos trochę mi się złamał, a łzy naszły do oczu. Nie dziwcie się. Bałem się, tego co usłyszę. Najgorsze było oczekiwanie na odpowiedź. Jak wyrok śmierci.

No bo właściwie był to wyrok śmierci. Te kilka słów decydowało o tym jak będzie dalej. Ale i tak wolę znać odpowiedź, niż żyć w niepewności. Przynajmniej będę mógł się zabić, bez wyrzutów sumienia, ze świadomością, że nie mam dla kogo być.

Kilka sekund, zdawało się ciągnąć godzinami.
.
Podążyłem w ślady mojego towarzysza i również usiadłem. Kiedy to zrobiłem, Shinoda doczołgał się koło mnie. Klęcząc, przytulił mnie z całej siły, splatając dłonie no moich plecach.

- Uznać to za odpowiedź? - przełknąłem ślinę a po policzku pociekła mała łezka, okazująca ile ten człowiek dla mnie znaczy. Zbyt łatwo się rozklejam. Jestem za delikatny.

- Tak. - odpowiedział, odciągając nasze ciała od siebie. Spojrzał mi głęboko w oczy: teraz byłem w stanie zanalizować jego twarz. Oczy delikatnie szkliły, przygryzał jedną wargę, przy okazji układając usta w delikatny uśmiech. W końcu, po takim czasie, znowu widzę uśmiech wdzierający się na twarz. Aż sam musiałem iść w jego ślady.

Delikatnie objąłem dłonią jego policzek, nadal patrząc w oczy. Czułem, że powoli zaczyna zmniejszać odległość między nami.

- Chaz, jestem idiotą. Nie wiem co mi strzeliło do głowy - zbliżył usta do mojego ucha i wyszeptał ciche 'Przepraszam'. Dreszcze przebiegły po moim całym ciele. Michael złożył delikatny pocałunek, za uchem. Potem na szyi. Delikatnie, ale z jaką namiętnością. Myślałem, że zaraz...nie wiem, wyparuje, roztopię się, wykituję. Jego usta były niczym magiczny dotyk. Coraz wyżej, coraz bliżej moich ust. Światła znowu zaczęły szwankować i migać. Niczym na cześć tego, co zaraz się wydarzy. Jednak one oznaczały coś innego, niestety.

Jego usta na moich.

Ciepłe wargi, gorący oddech.

Smak śliny, woń perfum. wszystko mieszało się razem. Łączyło w idealną całość.

Ręce obejmujące mój kark. Moje dłonie na jego policzku.

Następne błyśnięcie, do tego doszedł pisk.

Szarpnięcie.

Zgrzyt.

Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni. Ale było za późno. Otworzyli drzwi windy.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Throwback VIII

Witam was z VIII częścią. Nie podoba mi się ten dział, ale cóż :D

Cholera, cholera, choolera! Nie dość, że nie było mnie w studio ostatnimi czasy, to jeszcze się spóźnię. Życie jest niesprawiedliwe. To wszystko, przez te teksty, specjalnie wracałem się po nie do domu. Ale to tak nie wypada po takim czasie przychodzić z niczym, prawda?
Prawda.
Nie dość, że utrudniam pracę to jeszcze przychodziłbym z niczym.
Oczywiście wszystkie teksty w pełni wyrażają moje emocje, więc chłopacy, bez tej wiedzy, czy z nią, będą mieli ciekawą lekturę w której są wszystkie moje wypociny.
Mam nadzieję, że nie będą strasznie źli. Trochę się denerwuję. Jak wtedy kiedy pierwszy raz tu jechałem. Cieszyłem się, że wszystko się ułoży. Gówno prawda, same komplikacje. Tak źle i tak niedobrze.
Wysiadam i udaję się w stronę dobrze znanego mi budynku. Wchodzę. Poznaję korytarz, kojarzę ten kolo ścian. Wszystko już takie znajome. Ludzie którzy czekają na mnie w środku też są mi znajomi. Mimo krótkiego czasu bardzo ich lubię. Może nie jest mi znajoma jedna osoba. Mike. Nie poznaję go. Teraz uświadamiam sobie, jak bardzo się zmienił. Jak bardzo go nie ma. To co było stało się takie odległe, niezauważalne. Pozostałe chociaż resztki? Tak wielkie uczucie chyba nie zniknie przez kilka słów. Nie powinno. A jednak. Coś się skruszyło. Jest czegoś mniej.

Życie wspomnieniami to nie życie. Pogrążanie samego siebie.


Ale jeśli ktoś nimi żyje, to znaczy, że brakuje mu tego.


Nawet nie wiecie jak cholernie. Wiecie ile bym dał za możliwość cofnięcia się w czasie, chociażby na godzinę? - wszystko. Każdą rzecz jestem w stanie oddać, byle zaznać tego co kiedyś - szczęścia.


Jest jeszcze mój po uszy zakochany Mike? Gdzieś w środku? Broniący się przed tym uczuciem? Ale po co?

Boże, kiedy tak myślisz i analizujesz sytuację, widzisz jak niczym nie masz kontroli. Coś jest potem tego niema. Uczucia są i ulatniają się w jednej chwili.

Czuję obojętność. Nie przejmuję się obecnością Mike'a. Kiedy tam wejdę spotkam po prostu grupkę przyjaciół z zespołu.

Muszę mieć przerwę. Od uczuć, emocji.

Ja go tak cholernie kocham.

Może nie zamierzam robić mu na złość, ale hmm, jak to nazwać..poddenerwuję go ciut.

Sam nie rozumiem swojego postępowania. Jak nastolatka, która próbuję wywołać, zazdrość u drogiej osoby. Próbuję pokazać, że jest lepsza. Dobra, nie wracajmy już do mojej nienormalności, to jest wiadome od dawna. Stwierdzone wraz z nadaniem mi imienia, zapewne. KONIEC. Stoję przed tymi pieprzonymi drzwiami. Jak zwykle mam przy nich kilkusekundową zawiechę. Biorę głęboki wdech - wchodzę.

- Cześć chłopaki!
- Cześć? Nigdzie Cię nie było, nie odbierałeś telefonu i tylko zwykle "Cześć"? - biedny, zbulwersowany Joe. Ale co mam mu powiedzieć?
- Strasznie was przepraszam, że przeze mnie wszystko się przedłużyło, ale miałem pewien problem, no i nie mogłem przyjść. Ale za to mam parę tekstów!
- Ale to nie powód żeby nie odbierać telefonów! Martwiliśmy się Chaz, jeszcze Dave nas czymś straszył - Miło wiedzieć, że ktoś się o Ciebie martwi. A co do telefonu, sam nie wiem dlaczego nie odebrałem, nie pytajcie, po prostu I AM BENNINGTON. To wszystko wyjaśnia. A gdzie Mike? A już widzę. Siedzi przed komputerem. Sam. Unika kontaktu. Nie czuję się najlepiej. Widzę to. Chociażby po jego oczach. Patrzą pusto w monitor, bo gdzieś muszą. Myśli są gdzieś indziej, przy czymś innym. Skąd ja to znam? Mógłbym być prywatnym psychologiem Shinody. Rozumiem go bez słów. Z resztą on mnie też. Dlatego byliśmy razem - to była miłość. Wszystko nas łączyło, no może oprócz siły charakteru. Zawsze byłem tym słabszym. Nie umiałem poradzić sobie sam. I nadal nie umiem. Jak małe dziecko. Chwytałem się wszelkich dodatkowych "ułatwiaczy życia", które na prawdę staczały mnie jeszcze niżej.
Tak cholernie go pragnę, a zarazem chcę mu pokazać, że dam sobie radę sam, bez jego interwencji. Chcę mu pokazać, że bez niego mogę być również szczęśliwy. Co jest oczywiście absurdem. Nie wiadomo jak bym się starał, bez niego mam braki. Jest moim dopełnieniem, niezbędnikiem do życia. Muszę bardziej w siebie uwierzyć, na spokojnie. To wstrętne z moje strony co teraz robię. Chodzi mi o Talindę. No o Mike może trochę też, ale on też nie jest niewiniątkiem. Pierwszy raz sam tak uważam, oo już są postępy. Wracając do Tal - po incydencie z pocałunkiem oczywiście sytuacja potoczyła się dalej i wiadomo jakie były tego skutki. Po obudzeniu się w u niej w domu odbyliśmy krótką rozmowę. Mówiła, że czuje coś do mnie. Cholera, głupio mi ją tak trochę wykorzystywać do swoich niecnych celów, zwłaszcza, że ja ją naprawdę lubię.

I tu jest problem, ja ją TYLKO lubię. Jeśli powiem, że nic z tego nie będzie załamie się. Chociaż to dziwne po tak krótkiej znajomości, ale ja nie interweniuje - serce nie sługa, mówię chociażby na własnym przykładzie. Nie chcę kończyć tej znajomości. Przy okazji po wkurzam trochę Mike'a.

Boże to co mówię jest naprawdę żałosne. I tak pewnie zrobię coś innego, źle coś powiem, albo Bóg wie. Proszę zróbcie coś, żebym był normalny, nie komplikował sytuacji w jakiej jestem. Na pewno wyniknie z tego coś...nieprzyzwoitego.

- Chester, kurwa! Nie odpowiedziałeś mi, co się z Tobą działo?

- Oh, wybacz..no wiesz...pokłóciłem się ze swoją dziewczyną - nagle telefon, cholera, wiedziała kiedy zadzwonić - o właśnie dzwoni, czekaj.

W tym momencie poczułem na sobie spojrzenie Mike'a. Wiedział, że na początku mogłem udawać, że z "dziewczyną" się posprzeczałem, ale jak zadzwoniła to już inna sytuacja. To samo Dave. Jako jedyny z wszystkich wiedział co się tu kroi.

Czyżby Shinoda był zły?

Patrzy na mnie tymi swoimi ślicznymi oczkami, robiąc większe niż zwykle, nasłuchując o czym mówię ze swoim rozmówcą.

- No dobra, potem wpadnę, ale nie musisz niczego szykować....No dobrze, ale to nie jest rozmowa na telefon. Pa, do później.

- Ładnie, masz dziewczynę i nic nam nie powiedziałeś! Musimy przeprowadzić rozmowę. Jestem mistrzem podrywu, powiem Ci jak ją zadowolić i nie dać się zdominować. Każdy mi się chwali, więc ty też możesz, ba, nie masz wyjścia! - Hahn objął mnie swoim masywnym ramieniem i zaczął przechwalać się swoim "doświadczeniem". Sytuacja mnie rozśmieszyła, zacząłem chichotać patrząc na resztę.
- Ty to jak już mistrzem chaosu jesteś - powiedział BBB po czym wszyscy wybuchli falą niepohamowanego śmiechu. Joe tylko trochę się krzywił i powtarzał, że to nie prawa.

No i Mike. Wyglądał, jakby ktoś mu umarł, albo nie wiem, zostały mu 2 ostatnie godziny życia. Odwrócony w naszą stronę patrzył na podłogę. Bał się podnieść spojrzenie. Nie chciał spotkać się z moim. Właściwie też nie miałem na to największej ochoty. Panował dobry humor, wesoła atmosfera, nie ma co tego psuć.

-Joe jest mistrzem pieprzenia głupot, nie ma co. Dobra, wracając do bardziej istotnych rzeczy - daj te teksty do ogarnięcia - wtrącił Dave nadal śmiejąc się z zaistniałej sytuacji

- A no jasne trzymaj - szczerze trochę boję się ich reakcji. Nikomu nigdy nie pokazywałem swoich tekstów, no może parę razy Mike'owi.

"I'm tired of being what you want me to be
Feeling so faithless
Lost under the surface
I don't know what you're expecting of me
Put under the pressure
Of walking in your shoes

 Every step that I take is another mistake to you 
 I've become so numb
I can't feel you there
Become so tired
So much more aware
I'm becoming this
All I want to do
Is be more like me
And be less like you"


- Boże Chester, to jest genialne, trochę dopracować i mamy prawdziwy hit!

- Naprawdę tak uważacie? Jej, aż dziwne.

Shinoda wstał i podszedł do Dave'a który studiował to co przyniosłem. Praktycznie wyrwał mu je z ręki, co wyglądało dość groźnie. Wszyscy w milczeniu obserwowali jego zamiary. Zastygł na około minutę, jedyny ruch jaki wykonywał to ruch oczu, który można było powiedzieć "skakały" po tekście. Po przeanalizowaniu przełknął głośno ślinę, rzucił kartki na stół i wymamrotał "- Tsa, genialnie". Nie wiem czy to był sarkazm czy coś w tym stylu.

- Mi się bardziej podoba to - wtrącił Rob, który zaczął czytać tekst z kartki:


"I’m sick of the tension, sick of the hunger
Sick of you acting like I owe you this
Find another place to feed your greed
While I find a place to rest

I wanna be in another place
I hate when you say you don’t understand

You’ll see it's not meant to be 
I want to be in the energy, not with the enemy
A place for my head"


- No, pojechane jest. Przynajmniej mamy jakiś materiał, trzeba się przyłożyć do pracy, potem jeśli będzie coś dobrego jakiś koncert. Od czegoś trzeba zacząć - mówił rozpromieniony Brad.


***

Minęły już jakieś 2 miesiące od czasu pokłócenia się z Mike'm. Dużo się nie zmieniło. Jestem nadal blisko z Talindą, a z Mike'm nie gadam. Skupiłem się na karierze, z czegoś trzeba żyć. Postanowiliśmy przyłożyć się do pracy nad płytą, którą zatytułujemy "Hybryd Theory". Nagraliśmy już kilka utworów. Właściwie same korekty na zostały. To nasza pierwsza płyta, więc chcemy być z niej zadowoleni. Trzeba zainteresować ludźmi. W końcu nauczyłem się rozgraniczać życie prywatne z pracą. Mike nie naciska, nie chcę rozmawiać, unika mnie. Ogólnie odciął się od nas wszystkich, zamknął się w sobie. Właściwie się nie dziwię. Niedługo jest jakiś festiwal, na którym zagramy. Zaczyna być coraz lepiej. Zaczyna się w końcu układać.

Oszukuję samego siebie, widok smutnego Mike'a mi nie pomaga. Chcę mu pomóc, być z nim, ale nie mogę, mam jakieś dziwne opory. Sam nie rozumiem tego co robię, ale postawcie się na moim miejscu. Spróbujcie poczuć moje emocje, podczas tego całego cyrku.

Jak mogę się czuć po tym, zajściu u niego w domu? Powiedział, że najlepiej będzie jeśli zapomnimy. Może sam powiedziałem sporo rzeczy nie tak, ale...nie. Pomyślę o tym później. Teraz liczy się wybicie. Gorzej będzie, jeśli to wszystko nam wyjdzie i pojedziemy na trasę koncertową, no co się zapowiada. Nie żebym się przechwalał, ale liczba fanów rośnie.
 Właśnie jadę do Talindy. Powiedziała, że mam wpaść do niej w wolnym czasie. Co do akcji z kluczami, to wspomę, że Dave mi je podał, bo przecież on nie chcę mieć ze mną do czynienia. Wracając, właśnie wjeżdżam na podjazd. Ma mały, ale bardzo przytulny i ładnie urządzony domek. Już na wejściu ciepło mnie przywitała. Okazywanie uczuć zaniżałem do minimum. Na trzeźwo nie umiałem. Po prostu czuję wyrzuty sumienia, nawet jeśli to ona mnie np przytuli. Sercem jestem gdzie indziej.

- W końcu jesteś, chodź! - rzuciła się na moją szyję, po czym pociągnęła za rękę.

- Tal, to jest wspaniałe, ale nie musiałaś, naprawdę - posyłam jej szczery uśmiech. Żal mi jej, strasznie się starała o moje względy. Prawdopodobnie widziała, że nie odwzajemniam jej uczuć. Czemu musiała się zakochać w takim popaprańcu jak ja? Przygotowała piękną kolację. Dwie świece które nadawały klimat pasowały idealnie. Obok wino i dwa wielkie kieliszki. Zasiedliśmy przy stole. Rozlałem wino, jeszcze raz dziękując za to co robiła.

***

Czas spędziliśmy bardzo miło, pogadaliśmy, pośmialiśmy się. Lubię spędzać z nią czas. Jest taka miła, ciepła i życzliwa. Mamy wspólne tematy, no może nie interesuję się muzyką, ale to przeżyję. Jest już dość późno, muszę się powoli zwijać.

- Tal, dziękuję Ci za ten wieczór, ale będę się już zwijał, późno jest, a jutro mamy próbę czy coś w tym rodzaju.
- Myślałam, że zostaniesz - powiedziała cicho spuszczając głowę w dół. Żal mi się jej zrobiło.
-Przepraszam, ale naprawdę nie. Mogę Ci to jakoś wynagrodzić?
- Hmm..zastanówmy się...- podeszła do mnie i tak jak wtedy objęła mnie za kark - możesz. Nawet teraz.

wtorek, 8 stycznia 2013

Throwback VII

Płacz, ból, upokorzenie. Czym są te odczucia? Co dla Ciebie znaczą? Każdy zna ich znaczenie. Niektórzy doznali intensywniej, zaś inni cieszą się beztroskim życiem.
Prawda jest jedna, a ja ją uznaję.
Nic nie jest idealne, i nigdy nie będzie.
Można dążyć do tego stanu, ale nigdy nie doznamy go w pełni.
Jesteśmy tylko małymi pionkami w grze zwanej "życie". Los ustawia nas pod siebie.
Jednak my również możemy dużo zdziałać. To od nas zależy jak postąpimy w danych sytuacjach.
Możemy najzwyczajniej poddać się, stracić wiarę i nadzieje na lepszą egzystencje. Możemy wszystko zakończyć. Wycofać się. Najzwyczajniej - zabić się. Ale nie musimy. Możemy walczyć, nie poddawać się. Dążyć do lepszego bytu. Do szczęścia.
Połowę możemy zyskać, wyłapując osobę, która pójdzie razem z nami. Będzie nas wspierać. Będzie przy naszym boku. Kiedy zabłądzisz, pomoże wskazać dobrą drogę, wyciągnie z dołu, pomoże ruszyć dalej.

A jak ja postępuje? Jestem twardym graczem, czy uciekam od swojej kolejki?
Najprościej, bez wielkiego wdrążania, można powiedzieć, że pomiędzy.
Myślę o rezygnacji ze swojego życia, swojej tury.
Jednak coś mnie tu trzyma. Trwam, mimo cierpienia i niepowodzeń - jeszcze tu jestem.
Dlaczego? Sam do końca nie wiem.
Wydaje mi się ( i prawdopodobnie tak jest), że gra którą toczy inny pionek trzyma mnie na tej pieprzonej planszy. Czuje zależność adekwatną do jego ruchów.
Może to chore, ba, na pewno.
Dużo ludzi cierpi na taką "chorobę".
Każdy przeżywa i odczuwa na swój sposób, każdy inaczej nazywa.
Ja mówię choroba, a większość ludzi - Miłość.

Wlokę w nieskończoność te moje przemyślenia o życiu. Do tego wybrałem sobie "idealne" miejsce i idealną porę. Mówiąc przejrzyście - siedzę zachlany na kanapie, w jakimś, Bóg wie jakim klubie. Analizuję każdy cal. Obserwuje wszystko, rozglądając się bo sali. Patrzę na ludzi tańczących w rytm głośniej muzyki. Kolorowe światło wypełnia całą salę, przy okazji rażąc mnie w oczy. Zamiast bawić się w najlepsze siedzę jak jakiś kołek i obserwuję wszystko z boku. Nie cieszę się, mimo, że jestem zachlany jak świnia? Dziwne. A tak właściwie jak tu się znalazłem? A no tak, dałem się wyciągnąć mojej nowo poznanej towarzyszce. Muszę przyznać, bardzo sympatyczna z niej postać. Również faktem jest, że posiada niebywałą urodę. Właśnie skupiłem się na niej, obserwując jej zmysłowe ruchy w tańcu. Jej brązowe, długie włosy, opadające wzdłuż tułowia są same w sobie urodziwe. Delikatnie opalona twarz, z małym zgranym noskiem. Wielkie błękitne oczy i pełne usta podkreślone czerwoną szminką  Wszystko zgrywało się idealnie. Wyglądała pięknie, w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Może to śmieszne, ale na swój sposób przypomina mi....STOP. Nie wracajmy już do opowiadania, jak wszystko przypomina mi Shinodę i jak to dla mnie jest ważny, więc idziemy dalej.
Spędziłem już ze swoją nowo poznaną koleżankom sporo czasu. Polubiłem ją, naprawdę, ale mimo to nie jestem w stanie opowiedzieć o swoich "upodobaniach" seksualnych. Nie każdy jest tolerancyjny, mogłaby tego nie uszanować. Niech zostanie tak jak jest. Uśmialiśmy się razem, atmosfera była przyjemna. Dałem jej się wyciągnąć do tego klubu, mimo, że nie miałem najmniejszej ochoty. Wolę posiedzieć i popatrzeć, powspominać. Siedząc tutaj przypomina mi się mój pierwszy oficjalny wypad z Mike'm. Klub Amoris w Phoenix. Wszystko wyglądało podobnie, głośna muzyka, oślepiające światło, jak na klub przystało. Jeden fakt obracał wszystko o 90 stopni. Byłem tam, dobrze bawiąc się z moim partnerem. Czując jego mokre od tańca ciało. Włączyli jakąś wolniejszą piosenkę. Pamiętam jego spojrzenia. Jakby czas stanął w miejscu. Tylko my. Objął mnie. Delikatnie kołysaliśmy się w rytm znanej nam, wolnej melodii. To wspomnienie przyprawia mnie o delikatny uśmiech na twarzy. Wszystko było idealne, w tej jednej chwili. Trzymałem swoje szczęście w objęciach, mocno przyciskając do serca. Żeby nie uciekło. Było ze mną na zawsze.
Jakaś dziewczyna śmiertelnie zabujana w Mike'u, cały czas nam przeszkadzała, podchodziła, żeby zagadać o byle głupotę. Pamiętam jak zbulwersowany Spikey wykrzyczał jej, że ma chłopaka i mam mu dać spokój. Poczułem się wtedy taki ważny. Tak, to rewelacyjne uczucie wiedzieć, że on też Cię kocha. Tylko jak miała ta dziewczyna? Angelika? E, zaraz, Anna się nazywała!
Kurwa.
To imię nie przechodzi mi przez gardło. Od czasu tej całej akcji z Mike'm (czyli jakieś kilka godzin temu), słysząc "Anna", po prostu roznosi mnie.
Wracając do aktualnej sytuacji: Tal zorientowała się, że na nią patrzę. Szczerze,nie robiłem tego celowo. No może przez chwilę. Najzwyczajniej zamyśliłem się. Wpiła we mnie swoje pełne seksapilu spojrzenie, ruchem ręki zachęcając do podejścia. Ja oczywiście siedzę sztywno, udając, że tego nie widzę. Chyba sama chciała podejść, ale ja jeszcze, ostatkami sił wstałem i poszedłem w stronę baru, Wyciągam resztę pieniędzy i zamawiam 5 kolejek. Chcę się skończyć, tak konkretnie. Łykam jeden za drugim. Co za przypadek, przed chwilą były, a już nie ma. Może, rzeczywiście powinienem przystopować. Ale teraz nie ma czym się przejmować. Odwracam się w stronę parkietu: Tal idzie w moją stronę. Nadal mierząc mnie tym samym dzikim spojrzeniem. Usta miała wykrzywiony w bardzo charakterystyczny sposób.
Alkohol już całkowicie namieszał mi w głowie, nie myślę racjonalnie.
Stała naprzeciwko mnie. Chwyciła moją dłoń i wyciągnęła na sam środek sali. Chyba, nie jestem już pewny, czuję, że frunę nad parkietem, ale ok.
Chwyciła moje dłonie, umiejscawiając je na swoich biodrach. Delikatnie kołysała się w rytm muzyki. Objęła moją szyję.
Wiedziałem co zamierza, ale nie byłem w stanie nic zrobić, zapobiec, powiedzieć, że kocham kogoś. Po prostu nie mogłem.


Pocałunek. 

Śmieszne, przed chwilą na moich ustach spoczywał on. 

Pocałunek.

 Delikatnie, a zarazem pewnie złożony na mych ustach.

Dlaczego go odwzajemniłem? Oddałem się pokusie?

Zamykam oczy. Wyobrażam sobie, że to on. Jak kilka lat temu. W klubie Amoris. Mój Mikey.

piątek, 4 stycznia 2013

Throwback VI

Zaraz, to co ja przed chwilą zrobiłem? Aha, no tak, wykrzyczałem Mike'owi prosto w twarz jak go nienawidzę, spoko. Co ze mną jest nie tak? Co mam nie tak w tej głowie? Cholera no! Jakbym nie umiał na spokojnie. Sam nie wiem co myśleć, naprawdę. Muszę to wszystko poukładać. Tak sensownie. Budzę się rano i mnie coś pizgło, żeby do niego pobiec "pogadać", a i przy okazji, dodam, że mój sposób "gadania" jest bardzo specyficzny i nietypowy. Ogólnie jestem dziwakiem, więc nie ma co. Wracając do sytuacji: Napalony Bennington, bo inaczej tego nazwać nie można, rzuca się na Shinodę i robi to o czym od dawna marzył, ok. Ten odwzajemnia nieszczęsny pocałunek, a potem daję kopa w dupę, po czym sfrustrowany ja, mówię mu, że go nienawidzę, że na cholerę mnie ratował i tego typu "obelgi".



Jestem nienormalny.


Ładnie mówiąc.


 Zbyt uszkodzony przez życie.


Co ja mam teraz ze sobą zrobić? Do studia nie pojadę, nie chcę mu się pokazywać na oczy, z resztą sam też nie mam ochoty patrzeć na niego przez kilka godzin, do domu nie pójdę, ponieważ jak zwykle genialny Chester zgubił swoje klucze. Prawdopodobnie są u Mike'a, ba! Na pewno u niego są. Podczas tej namiętnej żałosnej scenki musiały mi wypaść. Po cholerę dawał mi nadzieję? Żebym odczuł chwilowe motylki w brzuchu? Żeby przez chociaż ułamki sekund żyło we mnie, poczucie szczęścia? Żebym myślał, że znowu będzie dobrze? Jak kiedyś? Jestem taki naiwny.


A może miał trochę racji, co do tego, że powinniśmy zapomnieć? W końcu Linkin Park, wzbija się na szczyty, fakt, że powoli, ale jednak. Takie połączenie muzyki przypodobało się ludziom, co mnie cieszy. A co by było, gdyby świat dowiedział się, o tym "psycho-romansie", między wokalistami?


Popadam w paranoję. Co ja, za przeproszeniem pierdole? Nie zamierzam dla żadnego zespołu, żadnych pieniędzy, czy popularności tracić miłości. Jedynej osoby tak dla mnie ważnej. Nawet taka myśl nie powinna do mnie przemawiać. Może dobrze jest przemyśleć dostępne scenariusze.


W jakiej sytuacji się znajdujemy? Hm...Teraz powinniśmy całkowicie przyłożyć się do pracy. Najważniejsze to się wybić. Na brak fanów nie narzekamy, ale musimy dążyć dalej, wyżej. Nie można spoczywać na laurach, ale przez moje perypetie z Michaelem praca jest spowolniona. I to konkretnie. Tym razem ja zawalam. Z resztą zawsze ja zawalam. Nie przyjdę do studia, bo poszło mi o co z Mike'm. I tak ma wyglądać nasza praca? W niepełnym zespole? Pójdę tam, muszę się wywiązać z zobowiązań, ale jutro. Dzisiaj nie mam na to siły. Za dużo myśli, scenariuszy, dialogów, sytuacji, słów i wspomnień kłębi się w mojej głowie. Nadal czuję jego ciepły oddech na swoim ciele. Jego usta na moich. Jego postać przede mną. Tak nie powinno być. Muszę się nauczyć rozgraniczać życie prywatne z pracą. To spełnienie marzeń, szansa na lepsze życie, więc powinienem przestać użalać się nad sobą.


Łatwo powiedzieć, trudno zrobić. Typowo.


Dlaczego ja, jestem skazany na takie życie? Dlaczego nie mogę mieć silnego charakteru? A nie, nie dość, że płaczliwy niczym baba, co sam sobie poradzić nie umie. Niczym zakompleksiona nastolatka.


Siedzę skulony na ławce i patrzę pustym spojrzeniem przed siebie. Siedzę tu już z dobre kilka godzin. Spoglądam na zegarek na ręce: Taak, od czasu wyjścia od Shinody minęło już sporo czasu. Nigdzie mi się nie śpieszy, więc nie ma co. Jest dwunasta - południe. Już od jakiegoś czasu siedzą w studio i pewnie się zastanawiają "Gdzie jest ten cholerny Bennington?!" albo "Na co nam taki wokalista, który ma wszystko w dupie i to my odwalamy brudną robotę?!". Tekstów mam sporo, może przyniosę coś JUTRO do studia. MOŻE.


Spać mi się chcę. Nie zasnę na ławce, bez przesady, to, że jestem żałosny, nie znaczy, że muszę z siebie bezdomnego, czy też menela robić. Może to głupie, ale pójdę do motelu. W końcu jak mam wejść do domu? Włamać się? Albo co bardziej absurdalne: IŚĆ DO NIEGO PO TE KLUCZE! Hahah... śmieszne. Nawet nie miałbym odwagi. Nie ma co, pora podnieść tyłek i iść. Jakoś udaję mi się wygramolić z ławki. Ruszam żwawym krokiem. Mam nadzieję, że nikomu nic nie odwaliło, żeby np. mnie szukać. Eee, nie przesadzajmy, to, że są dla mnie mili i spoko, nie znaczy, że będą mnie szukać.

Wchodzę do recepcji motelu. Typowy, przydrożny, dla zmęczonych kierowców. Wchodząc, już widać, że rewelacji nie będzie, ale i tak moim upragnionym obiektem jest łóżko, a to na pewno posiadają. Załatwiam wszystkie formalności - nie ma tego dużo. Dostaję klucz z cyfrą 15. Sztucznym uśmiechem, żegnam recepcjonistkę i udaję się w wskazaną stronę - czyli schodami do góry. Maszerując chwilę dotarłem na piętro. Rozglądam się: 10, 11, 12, 13, 14 i upragnione 15. Podchodzę do drzwi, wkładam kluczyk, przekręcam. Słychać ciche zgrzytnięcie, po czym uchylają się drewniane drzwi. Malutki pokój, w jasnych barwach. Błękitne zasłony, przesłaniały dość spore w porównaniu do pokoju okna. W górnym rogu, znajdował się malutki szary telewizorek, typowy dla takich "luksusów". Po prawej stronie znajdowały się drzwi - prawdopodobnie do łazienki, a po lewej - długo oczekiwane ŁÓŻKO. Zamknąłem tylko drzwi, zrzuciłem z siebie ubrania jak najszybciej to możliwe, aż dziwne, że znalazłem w sobie nagle tyle energii, po czym rzucam się na łóżko. Wczołgałem się w miękką kołdrę, otulając dokładnie każdą część swojego ciała, żeby móc zasnąć. Odłożyć te emocje na bok. Zapomnieć. Na chwilę. Odpocząć. Odpłynąć.

                              
     *MIĘDZY CZASIE W STUDIO*

- Kurwa mać, gdzie on znowu jest?! - wykrzyczał zbulwersowany Joe - znowu wszystko musimy przekładać, wszystkie nagrania, wszystko idzie w pizdu! Ktoś może mi wytłumaczyć co z nim się do cholery dzieję?!

- Sam bym chciał wiedzieć. Może...cholera, muszę się zapytać, Mike, może ty wiesz? - powiedział Dave z opanowaniem w głosie. Przecież on jako jedyny wiedział co toczyło się pomiędzy muzykami.

- Co..?Yyyy, ja? Sk-skąd... - mężczyzna delikatnie zbladł.


-Mike...ja wiem. Wszystko - teraz wyglądał jak ściana. Przełknął ślinę, zrobił wielkie oczy, oddychając ciężko mierzył dziwnym to opisana spojrzeniem.

- Aaa-al-e coo, skąd i ja-aak? - wyglądał jakby w jednym momencie załączyły mu się wibracje. W geście zdenerwowania zacisnął ręce.

- Nie chcesz, żebym mówił o tym mówił na głos. Mam tylko jedno pytanie: Ty wiesz dlaczego go nie ma, prawda? - inie uzyskał odpowiedzi.

- Ee, o czymś nie wiemy? Co jak co ale jesteśmy zespołem, przyjaciółmi. Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic!

- Ohh, mówisz jak baba, nie przesadzaj. Ja nic mówić nie będę. Mike, odpowiedz mi tylko : Wiesz, prawda? - On tylko skinął głową.

- Cholera, wiedziałem. Jeśli nie będzie go jutro, przyda się ogarnąć co z nim jest.

   ***

- Aaaa, chooolera. Znowu... - krzyczę siedząc już wbrew własnej woli na łóżku. Tak. Znowu ten sam, idiotyczny sen. Zawsze budzę się z takim impulsem. Albo ściskam kołdrę, albo siedzę na łóżku, przy okazji będąc cały mokry. Nie znoszę tego. Ale cóż zrobić, nie mam na to wpływu. Powoli się przyzwyczajam. Powoli. Niby męczy mnie to od dawna, ale nie jest łatwo, przebrnąć przez to wszystko. Nic nie jest łatwe. Zwłaszcza życie. No może nie same podstawowe czynności, to to każdy umie. Ciężko jest być szczęśliwym, bez żadnych zastrzeżeń co do tego uczucia. Mieć dobą pracę, z której czerpię się przyjemność, mieć kochającą rodzinę, zawsze stającą przy twoim boku, wspierającą Cię nade wszystko. A co najważniejsze - mieć swoją drugą połówkę. Swoją miłość. Swoje podparcie. Osobę, której co rana będziesz mógł powiedzieć "Dzień Dobry, kocham Cię". Dla której będziesz chciał podnieść swoje 4 litery. Osoba, która czyni Cię szczęśliwą, która samym uśmiechem poprawia Ci humor. To skarb mieć taką osobę. Najgorzej jest ją tylko utracić. Albo nie doceniać. Jeśli masz taką osobę, dbaj o nią jak najlepiej potrafisz. Kochaj całym sobą, uczyń swoim oczkiem w głowie. Zabiegaj cały czas. Niech czuje się ważna, bo jeśli nie będzie odnosiła takiego wrażenia, może Ci się wymsknąć między palcami. Zabierając szczęście i sens twojej egzystencji. Tak, bycie szczęśliwym jest bardzo trudne. Leży w rękach jednej osoby.
Ciekawi mnie jeden fakt: Dlaczego wiodę taki żywot? Dlaczego nie mogę być szczęśliwy? Dlaczego dawno temu los mi Go zabrał? Moją miłość, szczęście, oczko w głowie. Skoro tak o niego dbałem. Był na pierwszym miejscu, zawsze. Więc dlaczego? Nigdy chyba tego nie zrozumiem. Z resztą nie muszę, chcę tylko go mieć z powrotem. Tak dla siebie, jak dawniej, jak kiedyś.


Muszę się ruszyć, w końcu fortuny ze sobą nie zabrałem. Dziwnie to wygląda. Jakbym przyszedł na coś w stylu szybki numerek, haha. Jestem debilem. Zbieram swoje ciuchy, kieruję się w stronę łazienki. Ogarniam się na szybko, wykonuje czynności toaletowe, zarzucam z powrotem ubrania. Staję przed lustrem, przeczesuję dłonią moje potargane czarne włosy. Szczerze nie wiem co ze sobą zrobię. Wychodzę z pokoju. Kieruję się w stronę recepcji, oddaje klucze płacę za pobyt i idę. Przed siebie. Nie ubrałem się zbyt ciepło - mój błąd. Jak zwykle nie myślę. Pobyt nie wyniósł mnie za dużo, aż się zdziwiłem. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pójdę kupić sobie jakieś piwo. Tak wiem, jak zwykle"nie powinienem, bo jeszcze znowu się uzależnię" blablabla. I tak nie mam się dla kogo starać. Boże, cokolwiek mówię, o czymkolwiek wspomnę, temat schodzi na Mike'a. Uzależniony to ja jestem, ale od niego. Niczym narkotyk. Kiedy go nie mam wariuję, myślę tylko o nim. Kiedy znajduję się w jego towarzystwie, czuję radość, ale w pewnym stopniu nie działa to na mnie pozytywnie. Wiecie o co mi chodzi. Nie będę opowiadał wszystkiego od początku i tak już wystarczająco się wyżalam, bo w końcu to wychodzi mi najlepiej.
Wchodzę to jakiegoś sklepu, nie wiem jakiego, to nie istotne, ważne, że można tak dokonać zakupu alkoholu. Kupuję to co chciałem i wychodzę.
Krążę trochę po mieście. Jest ok. osiemnasta. Pewna myśl regularnie zaczęła mnie nawiedzać. Kusić, zachęcać. Tak, pójdę tam.
Most. To jest miejsce w które się udałem. Nie wiem z jakiego powodu, miałem taką ochotę. Chęć. Jestem nam miejscu. Ciągnie się. Długi, wysoki. Ciekawe, czy to tutaj zginę. Ale tak naprawdę. Może będę szybko jechał i spadnę? Albo ktoś mnie wyrzuci jak we śnie?
Albo...
Skoczę.
Tak sam z siebie.
Może
Nawet teraz.
W tym momencie.
Nogi same mnie niosą w stronę barierek. Jestem pewny tego co chcę zrobić? Nie. Nie chcę. Pierwszy raz. Kiedy mam okazję - nie chcę tego skończyć. Wychylam się przez barierkę. Trochę za mocno, jak na normalnego przystało. Tak, to ten moment. Puszczę...
NIE.
Nie tym razem. Wracam do normalnej pozycji. Opieram łokcie na barierce, zasłaniając dłońmi twarz. Czuję potrzebę wypłakania się. Każdy tak ma. Gorszy dzień. Kiedy wszystko nie idzie po twojej myśli. Wszystko kumuluje się w twojej głowie. Chcesz zapomnieć zrobić cokolwiek, byle zaznać spokoju. Chcesz wszystko skończyć. Najlepiej. Ale trzeba walczyć - mieć nadzieję. Może w moim przypadku jest na wyczerpaniu - ale nadal staram się trwać. Miłość do niego jest silniejsza. Każę mi tu być. Jeszcze na mnie nie czas. Tyle otwartych perspektyw. Powinienem to docenić, wykorzystać,ale nie. Wszystko przez niego - pieprzonego Shinodę. Miłość do niego mnie zabija, naprawdę.
Łza pociekła po moim zimnym policzku.
- Hej, wiem, że to tak nie ładnie, ale obserwuje Cię od jakiegoś czasu...Wszystko w porządku? - moje rozmyślenia przerywa delikatny i przyjemny ton zza moich pleców
- Nie. Nic nie jest w porządku. Życie to nie pieprzona bajka. Niestety.
- Rozumiem Cię. Siedzenie samemu nic Ci nie da. Tylko pogorszysz swój stan. Chodź ze mną, nie ilozuj się od ludzi - Mhm, właściwie to nie jest głupi pomysł i tak nie mam co robić - Właściwie. Czemu nie - nie wiem jak to możliwe, że zaufałem pierwszemu lepszemu przechodniemu. Potrzeba kontaktu z ludźmi przewyższa wszystko. To toczy się za szybko. Przed chwilą się obudziłem, a teraz nagle znajduję się przy moście, a co ważniejsze, jakaś istota ludzka zainterosawała się moim istnieniem.
- Świetnie! Czasem jest dobrze wyżalić się osobie której się nie zna. A z takich podstaw, to jestem Talinda.

_________________________________

Chciałam tylko wspomnieć, że sytuacja w studio celowo jest opisana krótko. Chciałam tylko przedstawić zajście, nie wgłębiając się w szczegóły. Jeśłi czytasz - skomentuj. Chętnie poznam twoje zdanie i uwagi :D

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Świąteczny Shot


Tytuł mówi sam za siebie D: 
______________________ 
Młodszy mężczyzna przysypia przed kierownicą. Oczy ma ciężkie, jego powieki same opadają. Jednak podekscytowanie przewyższa senność. Jest zadowolony z faktu, że zrobi żonie niespodziankę. Trasa się przesunęła i bardzo dobrze, święta są po to, żeby spędzić je z rodziną. W jego przypadku była to żona - Anna. Kochał tę kobietę całym sercem, był wstanie dla niej przenosić góry. Te motylki w brzuchu na jej widok. Po prostu, była dla niego idealna. Jego oczko w głowie.

Jak co roku na święta zapraszali jego najlepszego przyjaciela. To była również bardzo ważna osoba w jego życiu. Traktował go jak brata, którego nie miał. z racji, że Chester również nie był najlepiej potraktowany w życiu, wspierali się wzajemnie. Oboje przeżyli tragedie związane z rodzicami. Opiekunowie Mike'a zginęli w tragicznym wypadku lecąc do niego samolotem. Mężczyzna do dziś obwinia się za śmierć rodziców.

Gdybym ich nie zaprosił, nie wsiedliby do tego pieprzonego samolotu!

Co do Chestera, nie był kochanym dzieckiem. Powstał z tak zwanej "wpadki". Dlaczego nie oddali go do domu dziecka? Nikt tego nie wie. Skoro go nie kochali, po co trzymali go na siłę?

Traktowali go jak śmiecia. Wyśmiewali każdą ambicję. Zdesperowany uciekł z domu.

Teraz pewnie włączając stary telewizor robią wielkie oczy, że ich "kochany" synek, jest w jednej z najbardziej szanowanych grup rockowo-alternatywnych, że zarabia miliony i ma wiernych fanów.

Nic dziwnego, z takim cholernym talentem.

Jednak bycie popularnym ma swoje zobowiązania. Często nie ma ich w domu. Może dla Chestera to nie problem,  i tak mieszka sam, ale Michaelowi pęka serce na myśl o zostawieniu żony samej w domu. Zwłaszcza w święta.

Na szczęście udało im się kończyć wcześniej, koncert został przeniesiony, nikomu nie widziała się trasa zimą, a zwłaszcza w święta.

Mike sunął do domu, podczas gdy Chester miał się szykować i przyjść później.

Z uśmiechem na twarzy Shinoda otworzył drzwi, po cichu skradając się do środka. Na palcach obszedł cały dół: kuchnię, salon, biuro. Brak żywego ducha. Może śpi? Ale o tej godzinie?

Leciutkim krokiem wbiegł do góry. Stanął na obszernym korytarzu. Jakieś dźwięki wydobywały się z sypialni. Wszystko jasne, pewnie ogląda telewizję!

Pokierował się w stronę sypialni i energicznie, z uśmiechem na twarzy otworzył drzwi:

Wesołych świąt! Kocha… Zatrzymał się w pół zdania. Promienny uśmiech zszedł z jego twarzy. Zrobił tylko wielkie oczy, a jego ręce opadły.

Ukochana żona, w jego domu, w ich łóżku z obcym facetem. Mike stał i tylko patrzył na ta całą chorą scenkę.

Kochanie, to nie tak jak myślisz!

Jutro ma Cię tu nie być.

A-a-ale...

Pół-Japończyk nie miał zamiaru tego słuchać. Jego miłość, podpora w tym całym gównie pieprzyła się z innymi za jego plecami. Ciekawe ile razy. Do tego w ich łóżku.

Do jego oczu nachodziło coraz więcej gorzkich łez. Zacisnął ręce w pięści i wybiegł z domu. Opuścił głowę i biegł. Dał się ponieść nogom. Zorientował się, że mierzą do jednego celu - domu Benningtona. 

Po 15 minutach ciągłego maratonu dotarł do jego obszernej willi. Często wspólnie się zastanawiali, po co mu tak duży dom, skoro i tak mieszka sam. Ale to nie było w tym momencie istotne. Mężczyzna już miał naciskać przycisk dzwonka, lecz rozbrzmiał dźwięk otwieranych drzwi.

Oh, Mike, właśnie do Ciebie chciałem dzwonić, że wyjeżdżam. Zaraz... coś się stało?

Jego wyraz twarzy mówił sam za siebie. Szok.

Starszy mężczyzna ruchem ręki zaprosił go do środka. Pokierował w stronę kanapy. Umiejscowił go koło siebie i z troską w głosie zapytał: Co się stało? Mikey...

Pół-Azjata skierował wzrok w dół. Nie mógł wydusić słowa, kłębiły się w nim coraz liczniejsze emocje.

To… to Anna…

Tylko tyle zdołał z siebie wydusić. Chester napięcie wstał łapiąc się za głowę.

Mówiłem, wiedziałem, suka jedna!

Chestera strasznie zdenerwowała wieść o tym, że jego najlepszy przyjaciel cierpi przez taką jędzę. Nigdy jej nie lubił, uważał ją za fałszywą i niegodną Mike'a. Do tego w święta.

Nic więcej nie mów, zrobimy sobie własne święta, okay?

Podszedł i objął go w przyjacielskim uścisku. Mike wtulił się w pierś Chestera szepcząc mu tylko do ucha ledwo dosłyszalne: Dziękuję, że jesteś. Słysząc to, starszy mężczyzna przycisnął go jeszcze mocniej, okazując jak ważną osobą jest dla niego Shinoda.

Chester lubił bliskość. Zwłaszcza Michaela. Kiedyś to uczucie było mu obce, gdyby nie on, jego życie wyglądałoby kompletnie inaczej. Czasem głupia myśl krążyła po jego głowie. Kochał go. Jak brata, chyba. Czasem sam się zastanawiał co do swoich uczuć. To była jedyna osoba, którą darzył czymś takim. Sam nie potrafił tego określić. Zastępował sobie nim miłość do "rodziców", do kobiety życia, której nie znalazł, dodając do tego przyjacielską więź. Kiedy Mike'owi leżało coś na sercu, zawsze, ale to ZAWSZE był przy nim, gotowy  wysłuchać wszystkich żalów.

Na co masz ochotę? Sam gotować nie będę, coś się zamówi. Może trochę nietypowo, ale…

 Obdarzył go promiennym uśmiechem. Każdym gestem próbował mu okazać swoją troskę i współczucie. Tak, był kochanym przyjacielem.

Bennington krążył w tą i z powrotem z telefonem w ręce, szukając jakiś kartek z numerami różnych restauracji, czy czegoś w tym stylu. Shinoda nadal siedział na kanapie zakrywając rękoma twarz mokrą od łez. Próbował opanować wszystkie emocje, ale najwyraźniej mu to nie wychodziło.

Chester, mimo, iż wiedział, jak jego przyjaciel cierpi, trochę się cieszył z zaistniałego faktu. Miał Mike'a teraz dla siebie. Co ja mówię?! - powtarzał w głowie. Zachowuję się jak najzwyklejszy zazdrośnik. Jeszcze do tego głupio się śmieję, w trakcie kiedy on płacze. To zachowanie nie było prawidłowe z jego strony. Oparł się o blat, obmyślając, jak powinien się zachować. Odłożył telefon i wszystkie ulotki i poszedł w stronę salonu do ciągle lamentującego Shinody. Usiadł naprzeciwko niego, delikatnie pociągając podbródek mężczyzny w swoją stronę. Widział jego brązowe oczy, były kompletnie mokre. Nie znalazł w nich radości, ani szczęścia. Jedynie smutek i żal. Chester poczuł lekkie wyrzuty sumienia. Nie wie dlaczego, przecież to nie jego wina, że Anna okazała się taką puszczalską, za jaką ją uważał. Jego radość z tej strony go przerażała. Czuł się koszmarnie.

 Mike, ja przepraszam, po prostu.... ja się tego na swój sposób spodziewałem. Nie chciałem cię urazić, ani nic. Jesteś dla mnie ważny i nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć.

On za to tylko patrzył i słuchał, co starszy mężczyzna ma mu do przekazania. Kiedy skończył, zanalizował całą posturę Chestera, po czym znowu wtulił się w jego tors. Dreszcz przeszedł całe ciało Benningtona, kiedy poczuł mokry podbródek Michaela na swoim ciepłym ramieniu. Splótł swoje ręce na jego plecach. 

Nie masz za co przepraszać, po prostu mi ciężko.

Kamień spadł mu z serca. Bał się, że Mike wyczuł jego entuzjazm.

Bennington zadrżał. Poczuł na swojej szyi dotyk pełnych ust. Bał się, że przyjaciel zauważy jego reakcje.
Um, Chezy, wszystko w porządku? - kurwa, no NIE.

Em, no tak, tylko po prostu jesteś strasznie zimny.

Ah, to przepraszam - gwałtownie oderwał się od jego ciała, lekko się czerwieniąc, przerywając uścisk, który i tak trwał za długo jak na przyjaciół.

Chester mógłby trwać dłużej w takiej bliskości, jednak musiał uważać. Wiedział, że to wszystko nie jest do końca normalne. To co poczuł podczas delikatnego pocałunku złożonego na jego szyi, to nie był tylko dreszcz spowodowany przez zimno przyjaciela. Przeraził się. Nie chciał tego.

Niezręczną ciszę przerwał dzwonek do drzwi. W duchu dziękował, ktokolwiek kto był. Wstał i poszedł w stronę drzwi. Spojrzał przez wizjer - Anna. Wiedziała, gdzie szukać męża. Bennington ściągnął z wieszaka kurtkę Mike’a i rzucił w jego stronę. Oczywiście on zorientował się, o co chodzi. Szybko wbiegł do góry, zamykając się w pokoju. Chester wziął głęboki wdech i otworzył drzwi.

Uhm, cześć. Jest u Ciebie Mike?

Nie, a coś się stało?

Wiem, że u Ciebie jest, proszę, chcę z nim porozmawiać. Muszę!

Naprawdę nie wiem. Ale co się stało?

Nie, nic, tylko go szukam bo nie odbiera telefonu. Mam nadzieję, że mnie nie kłamiesz. Jeśli się do Ciebie odezwie, daj mi znać. Na razie.

Cześć... kłamliwa suko - wysyczał przez zęby, zamykając drzwi.

Poszła już.

Shinoda zszedł na dół, trzymając kurtkę zaciśniętą w rękach. Poszedł w stronę wieszaka, żeby ją z powrotem odwiesić. Robiąc tą czynność, musnął ramieniem mężczyznę stojącego obok. Znowu to uczucie. Jest coraz gorzej. Starszy mężczyzna spojrzał kątem oka na usta swojego towarzysza, jednocześnie przygryzając swoją wargę prawie do krwi. Michael odwrócił się w jego stronę, obdarzając go delikatnym uśmiechem. To co zamawiamy? Delikatnie chwycił jego dłoń, ciągnąc go na kanapę. Chester miał wrażenie, że robi to specjalnie. Kusi go. Ale on się nie da. Może faktyczne, czas przyznać prawdę: był cholernie w nim zakochany. Ale odrzucał to uczucie, wmawiając, że to coś innego, przyjacielska więź, wdzięczność za wyciągnięcie z dołu, czy coś w tym stylu.

Siedząc koło siebie, delikatnie pocierali się kolanami. Benningtona męczyła jedna myśl: Czy on robi to specjalnie? Fakt, zachowanie pół-Japończyka było bardzo… nietypowe. Jakby błagał o bliskość z jego strony. On nie odmawiał, ale bał się, że zrobi coś nieodpowiedniego.

Młodszy z panów gapił się ze spuszczoną głową w kartkę z jakiejś restauracji. Co było najśmieszniejsze? Trzymał ją do góry nogami. Zerkając spod opuszczonej głowy cały czas mierzył Chestera spojrzeniem pożądania.

No dalej, co bierzemy?

Mike...trzymasz kartę do góry nogami...

On tylko wywrócił oczyma wyrzucając kartę za siebie. Łapczywie objął Chestera za tors wciskając się w jego węższe wargi. Oczywiście Bennington od razu się zaangażował, automatycznie. Spełniał swoje podświadome pragnienia, więc jak tu nie zacząć działać?

Złapał pół-Japończyka za włosy, przyciągając do siebie, namawiając do większego nacisku. Jednak ten wiedział o co mu chodzi, więc oddalił się od jego ust, drażniąc ciepłym oddechem. Spojrzał mu głęboko w oczy, opierając się o czoło swojego towarzysza. Dało się usłyszeć przyśpieszone oddechy obu panów. Delikatnie musnął językiem usta partnera, przyprawiając go o zimny dreszcz. Przygryzł opuchnięte wargi, doprawiając jękiem rozkoszy. Mike wszedł na kanapę, klęcząc nad Benningtonem. Był wyżej niż on, co zmusiło starszego mężczyznę do uniesienia głowy. Shinoda objął delikatnie podbródek przyjaciela, ponownie dając się ponieść emocjom. Sytuacja była naprawdę dziwna. Dopiero co przed chwilą Mike lamentował przez zdradę żony, a teraz namiętnie obściskuje się ze swoim przyjacielem? Patologia. Ale kto by się teraz tym przejmował? Wyszło na jaw, że pragnęli siebie od dawna.

Chester chwycił partnera za rękę i pociągnął go za sobą w stronę sypialni. Kiedy dotarli na miejsce, Michael przytwierdził go ciałem do ściany, namiętnie obcałowując i przygryzając jego szyję. Obydwoje trwali w niekończącej się rozkoszy. Zaczęli gwałtownie zrywać z siebie ubrania. Stali przed sobą prawie nadzy, przytwierdzając się wzajemnie do ściany. Napalony artysta złożył na piersi pół-Azjaty namiętny pocałunek, przyprawiając go o nienaturalne wstrząsy. Nie odezwali się jeszcze do siebie słowem. Cieszyli się chwilą.

Pozbawili się ostatniej części garderoby. Chester pchnął Mike'a na łóżko, co zmusiło go to rozłożenia się. Kucając na nim delikatnie obcałowywał jego ciało, kierując się w dół. Coraz niżej. Niczym prosta ścieżka. Mike zacisnął dłonie na kołdrze, wydając z siebie głośny jęk, który przyprawił Chestera o zawrót głowy. Będąc już poniżej żeber, Mike wysyczał przez zaciśnięte zęby: Cholera, Cheesteeer.

Poderwał głowę w jego stronę, mówiąc z uśmiechem i podnieceniem w głosie:

Wesołych Świąt, Mikey. To będą najlepsze święta w twoim życiu. Już ja się o to postaram.

______________________

KOREKTA BY ZBYCHU
WYBREJSZON BY SZINODA, LOL.